HomeDorobek naukowyKsiążkiPożoga i stosunki polsko-ukraińskie

Wróciłem do zapomnianej książki „Pożoga” Zofii Kossak-Szczuckiej. Wydaje się, że lektura ta powinna była stać się poważnym elementem dyskusji w minionym rocznicowym roku 70 –lecia Rzezi Wołyńskiej.  A nie była.

Książka przed wojną była ceniona i czytana przez tysiące Polaków. Wiele wydań i duże nakłady sprawiły, że autorka stała się liczącym autorytetem literackim i społecznym w II RP. Po wojnie „Pożogę” wydano dopiero w 1990 roku w stulecie urodzin autorki[1]. Wydawnictwo Księgarnia św. Jacka w Katowicach przypomniało powojennemu pokoleniu nowej III RP, że dyskusja o dramatach Wołynia zaczęła się nie po rzezi w 1943 roku, ale ponad dwadzieścia lat wcześniej.

Postanowiłem sięgnąć do tej powieści z 1922 roku, aby znaleźć jakiś cień genezy tego, co stało się w 1943 roku. Od lat próbuję to zrozumieć, gdyż za tą narodową tragedią stoi też dla mnie bardzo osobisty, rodzinny dramat. Moja Mama urodziła się w kolonii Hutwin k/Sarn na Wołyniu w 1040 roku. Jej rodzice prawdopodobnie zginęli z rąk UPO-ców lub innych bandytów ukraińskich. Ponieważ miała wówczas zaledwie trzy lata w jej pamięci zachowały się tylko wyrwane z kontekstu obrazy i przejmujący do kości strach. Opowiadała jak się chowała w jakichś szparach domów i szop, zakamarkach, w leśnych ziemiankach. Przekazywana z jednej rodziny do drugiej nie pamiętała już czy była świadkiem zamordowania matki czy też ciotki, sióstr…. Przejmujący strach dziecka, które roztrzęsionym ciałem przylega do ziemi i szuka jakiegoś bliskiego serca, aby uchronić życie…. W niewyjaśnionych okolicznościach znalazła się na wozie uciekinierów do Sarn, gdyż wszyscy z okolicznych wsi, hutorów i kolonii polskich  szukali schronienia w mieście. Tam trafiła na plebanię do proboszcza Lewińskiego. Po kilku tygodniach ukrywania się ksiądz ogłasza na niedzielnej mszy, że poszukiwani są nowi rodzice dla trzyletniej  Danusi. Zgłosiła się rodzina Pepolów. Natalia i Franciszek mieszkali w Sarnach od dobrej dekady. Mieli dwóch dorosłych synów i mała czarnowłosa dziewczynka o śniadej cerze bardzo im przypadła do gustu. Po krótkiej naradzie rodzinnej zgłosili się do proboszcza i rozpoczęli uproszczoną i przyspieszoną adopcję. Jedyny dokument, który zachował się w naszych rodzinnych zbiorach z tamtego czasu to pożółkła kartka z zeszytu w kratkę. Dokument pisany jest odręcznie, datowany na 19 czerwca 1944 roku. Na górze pieczęć – „Diecezja Łucka. Proboszcz i Dziekan Rzym.-Kat. w Sarnach (Wołyń)”. Zaświadczenie brzmi: „Pepol Danuta, córka Franciszka i Natalii z Hromyków urodziła się 27 lipca 1940 roku we wsi Hutwin, gmina Stepań, województwo wołyńskie, jest wyznania rzymsko-katolickiego i narodowości polskiej”. Pod zaświadczeniem podpisał się ksiądz J.Lewiński. Komu Pepolowie musieli przedstawić to zaświadczenie? Władzom sowieckim? Administracji lokalnej?  Nie zdążyłem spytać Babci. Zmarła w 1979 roku, a ja historyczny dokument dostałem od Wujka Włodzimierza Pepola dopiero w latach 90-tych. On też niewiele pamiętał. A może nie chciał zbyt dużo opowiadać?

Moja Mama nienawidziła Ukraińców. Każde wspomnienie i samo wypowiedzenie słowa Ukrainiec było jak zadanie bólu, wywoływało u niej reakcję nerwową, mrowienie, gęsią skórkę. Nigdy nie prowokowałem dyskusji o tych traumatycznych doświadczeniach. Pod koniec życia męczyło ją jednak pytanie kim byli jej prawdziwi rodzice, według dokumentów oficjalnych nazwała się Pińska, nazwisko panieńskie jej matki było Brodniewicz. Ale czy to jest prawda? Czy  żyją jacyś krewni, gdzie są, jakie były ich losy? Nie wiem i nikt nie wie.

Dzisiaj bardziej od potrzeby odnalezienia krewnych nurtuje mnie inne pytanie. Dlaczego tak się stało na Wołyniu? Skąd ten wybuch nienawiści? Dlaczego ludzie zadawali sobie tak okrutne cierpienia?

Wracam więc dzisiaj do książki „Pożoga” jak archeolog do wykopalisk. Z nadzieją, że może wśród skorup pamięci, wśród artefaktów zachowanych w prozie wielkiej pisarki odnajdę choćby ślad wytłumaczenia tego zjawiska nieopisanej, powszechnej nienawiści i zbrodni.

 

Autorka „Pożogi” uczciwie wprowadza nas w problematykę różnic  społecznych na Wołyniu. Pisze, że ziemiaństwo miało po 1905 roku w miarę dużo swobód, ale jedynym warunkiem było nie wspieranie odrodzenia (ani Polskiego gdy chodziło o schłopiałą szlachtę zagonową, i tzw. katolickie masy, ani Rusińskiego). Żadnych szkół, żadnej pracy oświatowo-wychowawczej !!!!  Uczciwie potwierdza, że było ciche porozumienie między rosyjską administracją a wyższą warstwą ziemiaństwa. Tego samego, które jeszcze kilkadziesiąt lat wcześniej było rugowane przez władze carskie, o czym doskonale pisał Daniel Beauvois[2]. Ta stabilizacja pozycji ziemiaństwa na Wołyniu i Podolu na początku XX wieku była zatem niewątpliwym powodem do triumfu i dumy. Kossak-Szczucka wielokrotnie powtarza w swojej książce, że ta część społeczeństwa polskiego na kresach czuła na sobie zarówno ciężar odpowiedzialności, który jest związany z uczuciem triumfu, że wygrywamy tę batalię z „dzikim wschodem”.

Dla przykładu w Galicji i w części Ukrainy podległej cesarstwu austro-węgierskiemu ruchy polityczne na początku XX wieku dążyły do powiększenia swobód obywatelskich o prawo do głosowania dla  ludu Rusińskiego. Czytamy w świadectwach polityków tamtej epoki:

„27 stycznia 1906 roku we Lwowie odbyła się konferencja ukraińskiej socjaldemokracji Austrii […]; jej motywem przewodnim było, oczywiście określenie stosunku partii do przygotowywanej nowelizacji ustawy o powszechnym prawie wyborczym do parlamentu […]. Dzisiejsza  Galicja to wciąż jeszcze królestwo polskich feudałów. Ich uprzywilejowana pozycja powoduje, że lud nie ma tu w zasadzie żadnych praw […] W tej sytuacji całkiem zrozumiały jest strach, jaki ogarnął galicyjskich przywódców, gdy powiały tu nowe wiatry, a lud zdecydowanie wystąpił w obronie swoich praw obywatelskich. I administracja, i krajowi posłowie (znamienite „koło polskie”) wszelkimi sposobami starali się ukazać władzom centralnym w Wiedniu, jak wielkie niebezpieczeństwo, jak wielką szkodę może przynieść krajowi przyznanie ludowi powszechnego prawa wyborczego. Rozprawiano o braku kultury i dzikości „chłopa”, zwłaszcza Rusina, o jego nienawiści do pana, o barbarzyństwie, o nienawiści narodowej między ludnością ruską a polską, o nowej „hajdamaczyźnie”, która krwią i pożogą ma znaczyć swą drogę do walki o powszechne prawo wyborcze. W celu zapewnienia ludności [ czytaj: szlachcie] spokoju, kultury i dobrobytu apelowano do władz o niedopuszczenie do tego straszliwego zagrożenia oraz zapewnienia ludności możliwości spokojnego życia”.[3]

 

Kossak Szczucka wskazuje na napięcia społeczne między ziemiaństwem a ludnością wiejską (głównie rusińską ale także polską zbiedniała szlachtą) oraz na różnice i napięcia między chłopstwem a Żydami.

Momentami Kossak-Szczucka tłumaczy, że lud Rusiński był dobry i ceniący sprawiedliwość. Dopiero rewolucja 1917 roku wprowadziła zamęt. Podburzani przez agitatorów chłopi zaczęli marzyć o odebraniu ziemi warstwie panującej. Czyli Polakom. W większości.

Ale i w innym miejscu autorka „Pożogi”  nie unika stereotypów charakterystycznych dla elit polskich na Kresach, gdzie panowało przekonanie, iż tzw. przebudzenie jest rezultatem intrygi zaborców. W Galicji przez dziesiątki lat za twórcę narodu Rusińskiego uchodził gubernator Franz Stadion. Wymyślenie „litwomanów” obarczało sumienia zdrajców narodu polskiego (m.in. Romera) a także władze zaborcze rosyjskie i pruskie. Dowód przyszedł w czasie I wojny światowej, gdy Niemcy wspierali  (powołali?) Centralną Radę w Kijowie, Tarybę w Wilnie itd.  Co ciekawe „wymyślenie narodu białoruskiego” – a była to powszechnie znana w Petersburgu koncepcja – to z kolei intryga polskiej szlachty, która tym samym chciała oderwać „zapadnoruski lud” od jej macierzy. Kossak-Szczucka pisze tak w „Pożodze” :

Były to bowiem czasy [okres I wojny światowej – przyp. mój MM], kiedy marzenia o niepodległej Ukrainie, do niedawna świtające tylko w głowach kilku marzycieli i kilkunastu ambitnych karierowiczów, zaczęły przyoblekać się w ciało i przybierać obmyślaną dla nich w Berlinie formę[4].

Zarówno strzelcy siczowi jak i petlurowcy nie wzbudzali najmniejszej sympatii polskiego ziemiaństwa na kresach.  Za złe miano Piłsudskiemu, że zawarł pakt z Semenem Petlurą zamiast ratować „polską substancję” przez zalewem dzikiej i nieokiełzanej czerni żądnej zemsty i krwi. Między niepodległościowymi oddziałami wyłaniającej się republiki ukraińskiej a bolszewikami różnica dla „kresowiaków” polegała jedynie na stopniu zezwierzęcenia. Bolszewicy osiągali w tym najgorsze rezultaty. Byli w istocie bandą tępych rzezimieszków bez zasad. Zresztą żołnierze różnych formacji wymieniali się tylko dowódcami, zmieniali swoich pryncypałów, w zależności od tego gdzie lepiej płacono lub z kim łatwiej było rabować.  Książka Kossak-Szczuckiej nie mogła więc być dystrybuowana w PRL. Służba ukraińska też zresztą okazywała się wobec swoich dotychczasowych chlebodawców nielojalna:

„Ludzi, którzy po kilkadziesiąt lat służyli w tym samym dworze, których uważano za najwierniejszych i całkiem oddanych, na odgłos wrzawy pogromu, na zawołanie bliskich i krewniaków, zrywali wszystkie krępujące więzy i, jak wilk oswojony, niezdolni pohamować budzących się nagle instynktów właściwej swojej natury, jawnie lub skrycie przechodzili do obozu wrogów. Nie można było dowierzać nikomu [….]. Życie mściło się straszną swoją logiką, podczas gdy nieuchronnie i nieubłaganie dwór za dworem, folwark za folwarkiem padały w zgliszcza i gruzy”[5]

 

W innym miejscu pisze:

„Te klęski i na pozór ślepe w bezmyślnej furii niszczycielskiej ciosy niesłusznie wydawały i wydawać  się nam będą potwornymi. Były one jednym z ogniw całego łańcucha przyczyn i skutków[….]”. [6]

Opis zbrodni w Sławutach, tysięczny tłum rozrywa ciało starca 80-letniego, który nie zdołał uciec ze swojego dworu. Podobne opisy towarzyszą dziesiątkom, setkom pogromów w dworach całego Wołynia – Skowródki, Samczyńce, Beregiele, Eliaszówka, Semerynki, Werborodyńce, Derkacze, Pohoryła, Ładyhy, Wierchniaki, Małaszycha, Swinna, Dmitrówka, Łahodyńce, Korytna, Markowce itd., itd……

Jest listopad 1917 roku. Bolszewicy zaczynają mieć coraz potężniejszy wpływ na umysły prostego ludu ukraińskiego, podżegając do tego, aby brać majątki, ziemię, która przez panów została zawłaszczona, a tak naprawdę należy do całego ludu.

Ale czy wybuch dzikiej nienawiści da się wytłumaczyć tylko bolszewickim podżeganiem? Nienawiść i pogarda mają swoje korzenie i nie zjawiają się tak nagle i bez przyczyny. Autorka „Pożogi” nie ukrywa swojego stosunku do prostego ludu ukraińskiego:

„Rusini są leniwi z natury”. [7]

A czyż w ogóle chłopi nie są leniwi z natury?  Właściciel ziemski zawsze tak powie o swoich podwładnych lub niewolnikach. Istotą tej oceny jest jednak brak wolności. Leni się ten kto nie pracuje dla siebie. Czy nie jest tak wszędzie? Pod każdą szerokością geograficzną?

 

Nie dziwi więc, że gromadzona latami i skrywana nienawiść wybucha dzikim wrzaskiem motłochu ruszającego z widłami na pańskie dwory, aby odebrać to, co rzekomo do nich należy i z ich krwawicy pochodzi. Tyle, że to zjawisko dużo starsze niż polsko-ukraińskie pogranicze i mit polskich kresów.  Zjawiskiem linczu nie będę się tutaj zajmował, bo dotyczy ono odruchów wobec zbrodniarzy lub podejrzanych o zbrodnie, choć mechanizm nakręcania nienawiści i organizowania spontanicznej egzekucji wart jest w tym kontekście przypomnienia.

Skierowałbym jednak uwagę wobec zjawiska buntów chłopskich, krwawych rzezi, które są znane w całej Europie. Jest to doskonale opisane w literaturze. W średniowieczu obejmowały one Anglię, w wieku XVI Francję potem Niemcy, a w XIX wieku tereny polskie.

Tematykę rzezi galicyjskiej poruszył w dramacie Wesele Stanisław Wyspiański. Okazuje się, że na samym początku XX wieku pamięć o rzezi galicyjskiej wśród części społeczeństwa jest wciąż żywa. Poemat Bruno Jasieńskiego „Słowo o Jakubie Szeli” opisuje rabację z punktu widzenia jej przywódcy. A jak opisałyby to ofiary? Trzyletnia dziewczynka oglądająca śmierć swojej matki na przykład? Wyspiański pisze w „Weselu”, że niemożliwa jest współpraca chłopów ze szlachtą, dopóki nie zostanie wyjaśniona sprawa krwawych zapustów. Chłopi nie kryją, że coś podobnego mogłoby się powtórzyć, tym bardziej, iż są jeszcze tacy, którzy rzeź pamiętają (Dziad). Szlachta natomiast udaje, że o rzezi zapomniała, ale tak naprawdę wciąż tkwi ona w ich pamięci – Pan Młody, chłopoman, mówi: Myśmy wszystko zapomnieli… Mego dziadka piłą rżnęli.

 

A zatem Rusińska pseudo kultura i pseudo – państwo? Z punktu widzenia ziemiaństwa tego nie można było poważnie traktować. Język ukraiński to narzecze analfabetów, jak pisze Kossak-Szczucka:

„….służące im tylko do rozmów prywatnych, nie posiadało całego mnóstwa wyrazów, koniecznych, gdy chodziło o wyrażenie każdej myśli szerszej, głębszej, nie związanej bezpośrednio z robotą na roli lub z codziennym chłopskim życiem. Ubożuchna literatura ukraińska obracała się około tematów wyłącznie ludowych, zatem pomoc w tym wypadku nie mogła. Hruszewski i inni działacze galicyjscy wprowadzili liczne germanizmy i wyrażenie huculskie, których lud wołyński nie rozumiał. Ponieważ i to nie wystarczało do utworzenia państwowego języka „suwerennej”, niepodległej Republiki Ukraińskiej, stworzono ad hoc mnóstwo polonizmów, rusycyzmów i nieokreślonych dziwolągów, zupełnie niezrozumiałych”[8]

 

Kossak Szczucka kończy swoją pieśń o Kresach w 1922r. tak:

„Na całym świecie kresy czy kolonie, kraj szeroki, rozległy – daleki czy bliski – stanowiący wolne pole dla ekspansji, jest dla państwa największym bogactwem i skarbem. Stamtąd przychodzi do Macierzy nowy żywioł ludzki, pełen energii i zdrowia. Tam się rodzą typy zuchwałe, uparte umiejące chcieć i działać. Stamtąd przychodzą surowce i szeroki młody oddech.

U nas się o to nie dba i o tym nie myśli.

Kresy….Bogate, stare piękne słowo […] Jak klejnot bezcenny ta ziemia bogata mogłaby legnąć u stóp Rzeczypospolitej, zakwitnąć ładem, zapłynąć mlekiem i miodem, być karmicielką Ojczyzny….

Ale Rzeczpospolita jej nie potrzebuje….” [9]

 

Młoda ziemianka z kresów wieloma tysiącami egzemplarzy swojej żarliwej opowieści zagrzewała miliony rodaków w II Rzeczpospolitej do kolonizacji ziem wschodnich. Jaki był tego efekt w 1943 roku? Wiemy wszyscy.

Ale broszurki antypolskie, które w 1918 roku produkowali ukraińscy bojownicy sprawy niepodległości mogłyby być bez zmian używane w 1943 roku przez bandu UPO-wców i dzikie chłopskie hordy. Kossak-Szczucka cytuje w całości jedną z nich krążącą po wsiach i nawołującą chłopstwo do rozprawy z „jezuicką zdradą”, do wytępienia całej ludności polskiej:

„Mówił Chrystus Pan nasz miłujcie wrogów waszych. Ale On nie mówił: miłujcie wrogów Prawdy. A Polaczkowie idą z kłamstwem i oszustwem na zgubę i zatracenie nieszczęsnego ukraińskiego narodu. – Hańba temu kto pomagałby Polaczkom i z nimi się bratał – kto by rannemu Polaczkowi podał wodę albo do chaty przyjął. Nie ma litości dla tych męczycieli i krwiopijców, panków i damulek chełpliwych z białymi rączkami. Rżnijcie ich wszystkich we śnie na kwaterach, niszczcie drogi za nimi i przed nimi, i nie miejcie współczucia dla żadnego z nich, bo polska pijawka najgroźniejsza ze wszystkich pijawek na świecie”.[10]

Czy tego nie napisał Stepan Bandera? Chyba nie, bo to przecież 1918 rok. Bandera miał wówczas 9 lat. Z pewnością czytał podobne teksty i z całą pewności nienawidził Polaków. Tak samo zresztą jak nienawidził Moskali, Niemców, Żydów i kogo tam jeszcze…. Każdy patriota musi kogoś nienawidzić? Im mocniej nienawidzi tym większym jest patriotą?

 

Podsumowując trzeba jednak uczciwie powiedzieć, że to właśnie nie kto inny a Kossak-Szczucka dała w czasie II wojny światowej  wielkie świadectwo empatii, miłosierdzia i chrześcijańskiej wielkoduszności organizując pomoc ukrywającym się Żydom.  Warto rozważać te sprawy nie tylko w rocznicę zbrodni na Wołyniu.

 

Mariusz Maszkiewicz


[1] W drugim obiegu wydawniczym w PRL „Pożogę” opublikowała w 1985 r. Krakowska Oficyna „X”

[2] Zob tegoż autora m.in.: Polacy na Ukrainie 1831-1863. Szlachta polska na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie, , Paryż: Instytut Literacki 1987; oraz Walka o ziemię. Szlachta polska na Ukrainie prawobrzeżnej pomiędzy caratem a ludem ukraińskim 1863-1914, Sejny: „Pogranicze” 1996;

 

[3] Cyt. S. Petlura, „Druga konferencja ukraińskiego ruchu socjaldemokratycznego w Austrii”, w zbiorze pt.: „Symon Petlura .Naczelny Ataman”, red. naukowa G. Hryciak, Wrocław 2012, s. 41-42;

[4] Zofia Kossak-Szczucka „Pożoga”, s. 46; wyd. powojenne księgarnia św. Jacka , Katowice 1990

[5] Tamże s. 47;

[6] Tamże s. 48 ;

[7] Tamże s. 70;

[8] Tamże s. 116;

[9] Tamże s. 297-298;

[10] Fragment ulotki autorka przytacza po ukraińsku po czym w przypisach daje tłumaczenie na polski, tamże s. 224;

 

Komentowanie zamknięte.