HomeDorobek naukowyArtykułyJan Karski – dyplomata w służbie Polsce

Jan Karski – dyplomata w służbie Polsce

Tekst referatu osnuty jest wokół pytań, które z elementów biografii Jana Karskiego odpowiadają współczesnemu polskiemu dyplomacie. Co stanowi wzór? Konwencjonalna kariera urzędnicza? A może wykraczający poza normy i schematy sposób służenia drugiemu człowiekowi i Ojczyźnie?

Jan Kozielewski (później Karski – 1914-2000) rozpoczyna swoją przygodę ze służbą państwową w 1936 roku od praktyki w konsulatach RP w Niemczech i Rumunii. Następnie przez osiem miesięcy 1937 r. pracuje w Międzynarodowym Biurze Pracy w Genewie.  To wówczas zaczyna interesować się problematyką migracji. Przechodzi blisko roczne szkolenie w Konsulacie RP w Londynie, aby w grudniu 1938 roku zdać egzamin, jako jeden z najlepszych słuchaczy. W Londynie miał okazję poznać blisko Ambasadora Edwarda Raczyńskiego. Od 1 stycznia 1939 roku zostaje referendarzem w MSZ, gdzie wykorzystuje  swoje genewskie kompetencje w kwestiach dotyczących polityki migracyjnej. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny zostaje awansowany na stopień III sekretarza w Wydziale Personalnym, którego szefem był legendarny Tomir Drymmer.

Ta krótka kariera dyplomatyczna jest początkiem dorosłej drogi życiowej Karskiego, początkiem jego dojrzewania, jako człowieka uczestniczącego później w wielkich i dramatycznych wydarzeniach. Gdyby nie wojna z pewnością doszedłby do stanowiska ambasadora, wiceministra… Odsunięci przez Sikorskiego, od funkcji państwowych, ludzie Drymmera i Szembeka tułali się na emigracji w zapomnieniu i izolacji od Ojczyzny. Karski stał się dyplomatą specyficznym. Depesze i notatki zapisywał w pamięci, fotografie i dokumenty świadczące o Holokauście kopiował w postaci detalicznej opowieści, którą przekazywał wiernie słuchaczom na Zachodzie. Przy końcu wojny jego misją było spisanie świadectwa – opowieści o Polskim Państwie Podziemnym. Kiedy los Rzeczypospolitej przypieczętowały koalicyjne mocarstwa Karski nie był wygodnym świadkiem prawdy. Odsunięty od stanowisk i odcięty od drogi kariery zajął się pracą nad sobą. Skorzystał z propozycji rektora Georgetown University, skończył studia, zrobił doktorat i stał się jednym z najwybitniejszych profesorów w historii tej uczelni. Dyplomatyczną karierę zamienił na skuteczniejszą dyplomację pamięci historycznej.

Droga do dyplomacji

Jan Kozielewski wychował się w rodzinie katolickiej, ale wyrastał w środowisku wielokulturowym zarówno w Łodzi jak i później na studiach we Lwowie. Otaczali go rówieśnicy żydowscy, niemieccy. Spotykał w swoim życiu od dzieciństwa – Rosjan i Ukraińców Rodzina Kozielewskich mieszkała w kamienicy czynszowej, w której większość lokatorów była pochodzenia żydowskiego.

Młody Jan Kozielewski zaczyna studia w Wilnie jesienią 1931 roku, ale szybko przenosi się do Lwowa, gdzie brat uzyskuje stanowisko szefa policji. Dzięki temu Kozielewski mieszkał w oficynie budynku ( zresztą najwyższym we Lwowie), czyli w siedzibie policji polskiej przy ul. Sapiehy  (dzisiaj Bandery!). Z górnych pięter – jak żartowano wówczas – widać  Syberię. Z miejsca tego młody student Kozielewski miał  blisko do Uniwersytetu.

W 1933 roku Kozielewski/Karski odbywa praktyki studenckie w konsulatach w Czerniowcach i Bukareszcie. Rok później w niemieckim Opolu realizuje stypendium przyznane przez Ligę Narodów. W tamtym czasie dzięki koneksjom brata – szefa warszawskiej policji poznał osobiście Drymmera, który zwrócił uwagę na młodego adepta sztuki dyplomatycznej. We Lwowie Karski zostaje szefem oddziału organizacji młodzieżowej Legion Młodych – zafascynowany od dzieciństwa Piłsudskim.  W wielonarodowym i różnorodnym środowisku politycznym Lwowa Kozielewski uczy się szanować poglądy innych. Spotyka wybitnych ludowców, narodowców, socjalistów i chadeków. Potrafi łatwo się z nimi komunikować nie zatracając przy tym własnych poglądów i przekonań.

Droga do sześciomiesięcznego stypendium w Międzynarodowej Organizacji Pracy w Genewie w prowadziła poprzez aktywność Kozielewskiego w Akademickim Związku Przyjaciół Ligi Narodów.

Kozielewski jest też świetnym mówcą – w 1934 roku podczas konkursu krasomówczego na Uniwersytecie uzyskuje pierwszą nagrodę i tytuł „Eloquentissimus adeptus diplomatiae”. [1]

Po odbyciu szkolenia wojskowego w Szkole Podchorążych w We Włodzimierzu Wołyńskim rozpoczyna praktyki konsularne i w okresie 1936-1938  przygotowuje się  praktycznie do służby dyplomatycznej. Doskonali swój francuski, niemiecki. Uczy się techniki pracy konsularnej  a także studiuje zagadnienia polityki migracyjnej. Od 1 stycznia 1939 roku zostaje referendarzem w MSZ, gdzie wykorzystuje  swoje genewskie kompetencje w kwestiach migracyjnych i demograficznych w wydziale Polityki Migracyjnej, stykając się zresztą ze skomplikowanymi sprawami dotyczącymi osadnictwa żydowskiego w Palestynie. Na kilka tygodni przed wybuchem wojny zostaje awansowany na stopień III sekretarza w Wydziale Personalnym, którego szefem był legendarny Tomir Drymmer[2].  To on pisze o reformie w naborze kadr dyplomatycznych:

Jako zasadę przy przyjmowaniu do MSZ postanowiłem sobie, że będę przyjmował  40% prawników, 40% ekonomistów i resztę w wszelkiego rodzaju szkół i studiów „nauk dyplomatyczno-konsularnych”, których namnożyło się w Polsce bardzo wiele, mimo, że mogliśmy przyjąć rocznie tylko 15 młodych ludzi, by pokryć naturalny ubytek MSZ.[3]

 

Atmosfera w MSZ w 1939 roku

 

Jak pisze obszernie Józef Łaptos atmosfera w polskim MSZ w okresie, gdy kierował nim Józef Beck była zdecydowanie bardziej profesjonalna, niż dotąd, o czym świadczyć mają opinie francuskich dyplomatów akredytowanych w Warszawie.[4] Autor zbioru dokumentów zauważa na wstępie, że reforma systemu naboru do służby dyplomatycznej, wprowadzona przez Wiktora Tomira Drymmera dawała rezultaty. W miejsce dotychczasowego systemu „znajomości i protekcji” dano możliwość robienia kariery młodym zdolnym absolwentom uniwersytetów, którzy nie tylko musieli wykazywać się znajomością minimum 2 języków obcych, ale także kompetencjami sprawdzonymi podczas rocznej praktyki w placówkach zagranicznych. W latach dwudziestych do dyplomacji przyjmowano „po znajomości” lub według zasady nazwisk. Przechodziły tylko arystokratyczne. Rzadkością była znajomość języków obcych. Dominowały niemiecki i rosyjski – trudności były z angielskim i francuskim.    Ile jest w tym mitologii, a ile rzeczywistego stanu rzeczy warto sprawdzić w dokumentach epoki o których pisze Łaptos. [5] Wraz z przyjściem Becka na Wierzbową zapanowała moda na przyjmowanie wojskowych. W tym przekonaniu też było jednak sporo przesady. Jak pisze Łaptos:

Niektórzy dyplomaci w swych wspomnieniach mówią wręcz o „inwazji wojskowych” (…) kojarzy się to z działalnością kapitana Witora Drymmera, który od 13 lutego 1931 roku stał na czele Wydziału Osobowego. Jemu właśnie zlecił Beck uporządkowanie spraw personalnych (…) Drymmer twierdził, że Beck kierował się „dyrektywą komendanta”, który miał być oburzony sytuacją w MSZ „gdzie nie można przenieść urzędniczki z zagranicy do Warszawy, by dziesięć ciotek nie interweniowało, gdzie awanse zależne są od stosunków i protekcji, tak zresztą jak każdy wyjazd za granicę (…). Porządkowe zarządzenia skierowane były głównie przeciw arystokracji i „pseudokracji”, jak określał Drymmer ludzi legitymujących się znajomością języków i form towarzyskich. (…) Demokratyzacja ministerstwa polegająca na pozbywaniu się ludzi z tytułami, a przyjmowaniu tych których nazwiska poprzedzał stopień wojskowy (…).[6]

 

Łaptos opierając się na dokumentach i wspomnieniach uważa jednak, że taki obraz MSZ bardziej wynikał z psychologii i atmosfery. Fakty i liczby nie potwierdzały tej dominacji wojskowych ani twierdzenia o militaryzacji  służby dyplomatycznej.  Choć z drugiej strony przyznaje, że formą „militaryzacji służby dyplomatycznej” było przydzielanie oficerów II Oddziału Sztabu Generalnego do placówek konsularnych. Sprawowane przez urzędników funkcje były kamuflażem dla pracy wywiadowczej. Depesze i materiały – specyficznie redagowane i dające ogląd spraw z wywiadowczej perspektywy – przesyłane drogą wojskową, miały większy wpływ na decydentów w Warszawie niż depesze cywilów.

Od kiedy karierę w MSZ zaczęli robić wojskowi i pracownicy wywiadu sprawy przechyliły się w drugą stronę dlatego Drymmer z polecenia ministra opracował system rekrutacji funkcjonujący sprawnie do chwili wybuchu II wojny światowej. Nowatorstwo Drymmera  polegało na wprowadzeniu obok konkursu również rocznej praktyki na placówkach. Kandydat do najniższego stopnia (referendarza) musiał przejść roczną praktykę za granicą jak urzędnik kontraktowy. Następnie, po uzyskaniu odpowiednio wysokiej oceny przez kierownika placówki, był kierowany do rocznej praktyki w Centrali. Egzamin dyplomatyczno-konsularny stanowił zamknięcie cyklu przygotowawczego. Taki cykl właśnie przeszedł Jan Kozielewski. Mianowany referendarzem stał się podwładnym Drymmera Departamencie Konsularnym[7]. Nota bene Drymmer pełnił jednocześnie funkcję szefa Biura Personalnego i dlatego zauważywszy pracowitość i talenty młodego Kozielewskiego przeniósł go po kilku miesiącach (awansował) do komórki personalnej  powierzając mu bardziej złożone zadania.

Pracę urzędnicy MSZ, traktowali z nabożną czcią choć jej efekty, jak to w dyplomacji, były trudno weryfikowalne. Ocena zależała od bardzo subiektywnych czynników. Wystarczy, że ktoś coś opowiedział i przeinaczył, że poszła plotka i kariera mogła się szybko skończyć. Z drugiej strony o sukcesie też decydowały, jak to w dyplomacji, czynniki często niezależne od osoby. Wystarczy, że ktoś miał szczęście pracować akurat w zagadnieniach, które same z siebie „skazane były na sukces” i bez większego wysiłku osiągał. Ciekawy i wiele mówiący, również z dzisiejszej perspektywy, jest incydent związany z odwołaniem Ministra Augusta Zaleskiego. Jak pisali w swoich depeszach dyplomaci francuscy akredytowani w Warszawie, minister był w szoku po dowołaniu go z funkcji przez Marszałka. Tak pisze Łaptos:

Wiadomość ta wzbudziła sensację, gdyż wszyscy mieli jeszcze w pamięci jego sukces na terenie międzynarodowym – pomyślną dla Polaków decyzję w sprawie tzw. półstałego miejsca w Radzie Ligi Narodów, poprzez ponowny wybór Polski do Rady w dniu 3 października 1932 roku[8].

Beck po wielu latach, opisuje w swoich pamiętnikach atmosferę i lekceważącą opinię Piłsudskiego na temat „sukcesu genewskiego” Ministra Zalewskiego:

P. Zaleski był dość zgorszony tym ujęciem sprawy i nalegał, upatrując w tej sprawie pewne zagadnienie prestiżowe, którego – przyznam się – nie rozumiałem uważając, że nasz prestige prawdziwy dużo więcej ucierpiał przez różne procesy i gadaniny genewskie, aniżeli zyskał przez dość wątpliwy zaszczyt naszego fotela przy stole Rady[9].

 

Piłsudski jak widać postawił na Becka i jego koncepcję tzw. polityki równowagi bagatelizując owoce dyplomatycznych wysiłków, którymi z pewnością żyły rzesze pracowników na Wierzbowej. Sukces w Lidze Narodów, który z urzędniczego punktu widzenia był obiektem dumy. Dla polityka tak dalekowzrocznego jak Piłsudski okazał się   usypiającą czujność nagrodą pocieszenia. Marszałek potraktował Ministra Zalewskiego kubłem zimnej wody. Ale jak się okazało po siedmiu latach również i Becka nie ominął los „winnego”. Minister zmarł w izolacji i zapomnieniu w Rumuńskiej wsi nie mogąc się wydostać z tej sytuacji, głównie za sprawą jego politycznych adwersarzy. Takie są pokrętne i nieprzewidywalne drogi dyplomatycznych karier.

Atmosferę w MSZ w 1939 roku dobrze charakteryzują również byli pracownicy resortu, którzy z racji wieku i stażu byli bliskimi kolegami Jana Kozielewskiego. W zbiorze wspomnień byłych młodych dyplomatów II RP znajdujemy listy kolegów do Karskiego, w których starano się podtrzymywać więzi i dobre, serdeczne relacje[10].  Z kilkoma z nich profesor Karski prowadził korespondencję.

Mustafa Aleksandrowicz, starszy kolega Kozielewskiego, który wrócił z placówki w Turcji do centrali na początku 1939 roku, tak pisał o dramatycznych dniach po wybuchu wojny, gdy młodzi dyplomaci towarzyszyli Rządowi w drodze do granicy rumuńskiej:

Przed przekroczeniem tej granicy dyrektor Drymmer zwrócił się z apelem do młodszych pracowników MSZ, aby nie opuszczali kraju i wracali do Warszawy w celu zorganizowania walki podziemnej. Nie mogliśmy odmówić tej inicjatywie , lecz pierwsi ochotnicy, którzy wyruszyli ciężarówką z Kut, natrafili na oddziały rosyjskie i musieli zawrócić. Mam wrażenie, że należałem do ostatniej grupy MSZ, która przekroczyła polsko-rumuński most graniczny[11].

 

Wojna

Ppor. rezerwy Jan Kozielewski nie był obecny w MSZ, w chwili wybuchu wojny.  Tydzień wcześniej, 24 sierpnia został zmobilizowany i wezwany do stawienia się w 5 dywizji artylerii konnej w Oświęcimiu. Jak pisze o Karskim w książce biograficznej Marian N. Drozdowski:

W przeddzień wyjazdu był [Kozielewski] na przyjęciu zorganizowanym przez ambasadę portugalską w atmosferze swobodnej zabawy i optymizmu”.[12]

Drozdowski cytuje historyka Andrzeja Żbikowskiego, który pisał:

przełożony [Kozielewskiego] Drymmer żegnał go ironizując, że jedzie na manewry, gdyż wojna z pewnością nie wybuchnie, ale żona jego brata Mariana dała mu na wszelki wypadek rzeczy zimowe. Złudzenia trwały jeszcze tylko tydzień, podczas którego kilka wieczorów spędził na zabawach z kolegami oficerami w nieodległym Krakowie.[13]

Klęska wrześniowa dla Kozielewskiego to tułaczka ze swoją rozbitą już dywizją w okolicach Tarnopola, Aresztowany przez sowietów wydostaje się transportem skierowanym do Rzeszy. Udaje szeregowca i ucieka z transportu w listopadzie 1939 roku. Przedostaje się do Warszawy. Wciągnięty do Służby Zwycięstwu Polski przez swojego kolegę przybiera w konspiracji nazwisko Kucharski – Witold Kucharski. „Witold” otrzymuje w grudniu pierwszą misję udania się do Paryża jako kurier w celu złożenia meldunków rządowi gen. Sikorskiego o sytuacji w kraju.

Kozielewski-Kucharski ma niezwykle trudne zadanie. Przez środowiska narodowe i bliskie Sikorskiemu jest traktowany jako „podejrzany piłsudczyk” bo przecież współpracował z Drymmerem. Tutaj i teraz musi być jednak lojalny wobec państwa polskiego i wobec każdego ze środowisk politycznych – być lojalnym i uczciwym przekaźnikiem informacji zapisanych we własnej głowie.

W styczniu 1940 roku jedzie pociągiem do Zakopanego, skąd przez Tatry, w mrozie przechodzi do Koszyc. Stamtąd dostaje się do Budapesztu i w pierwszych dniach marca dociera do Angers. Opiekę przejął nad Kozielewskim/Kucharskim minister spraw wewnętrznych Stanisław Kot, ludowiec.  Emisariusz spotyka się z wszystkimi najważniejszymi politykami polskimi na emigracji – z Prezydentem Raczkiewiczem, Premierem Sikorskim, gen Sosnkowskim. Bodaj wówczas współpracownik Sikorskiego Józef Rettinger proponuje mu nazwisko-pseudonim Karski, z którym Jan nie rozstanie się do końca swojego życia. Odbywa rundę spotkań z przywódcami stronnictw politycznych na emigracji, z których każde chce od niego usłyszeć co dzieje się w ich środowiskach w okupowanej Polsce.

W drodze powrotnej przez Budapeszt Witold otrzymuje 15 kg banknotów dolarowych, dla władz podziemnego państwa. Pod koniec kwietnia jest już w Krakowie, odbywa rozmowy z przywódcami podziemia, liderami środowisk partyjnych i powrót na Słowację. Szykuje się do kolejnej misji.

Na granicy wpada wraz z kurierem, a na dodatek jeszcze nieszczęśliwa rolka filmu ze zdjęciami. Materiał dowodowy, którego nie udaje się pozbyć i będzie stanowić dla Gestapo koronny dowód jego konspiracyjnej działalności. Następują przesłuchania w Nowym Sączu i próba samobójstwa. Potem odbicie ze szpitala, brawurowa ucieczka. Karski ukrywa się następnie po wsiach małopolskich, trafia do Krakowa, gdzie w ukryciu spędza kilka miesięcy 1941 roku. Potem wraca do Warszawy. Jest tu pod opieką pracownika MSZ Romana Knolla.

Oficjalnie w podrobionych dokumentach dopiero w 1942 roku otrzymuje pseudonim Karski i jako taki przygotowuje się do najważniejszej swojej misji do Londynu. Musi zawieźć informację o początkach Holokaustu.  Rusza do obozu w Izbicy Lubelskiej, wcześniej spotyka się z Zofią Kossak-Szczucką, znaną inicjatorkę pomocy Żydom. Przedostaje się do warszawskiego Getta, którego dramatyczne obrazy i będą mu towarzyszyć do końca życia.  W październiku 1942 Karski wyrusza z Warszawy w długą drogę do Londynu. Dwa lata w Polsce to czas próby w sytuacjach ekstremalnych.

Chciałoby się zadać pytanie w kontekście postawionej na samym początku tezy: kim w takich sytuacjach był Karski? Urzędnikiem? Dyplomatą? Funkcjonariuszem Polskiego Państwa Podziemnego? Odpowiedź jaka się nasuwa w sposób oczywisty brzmi: był głęboko wierzącym i wrażliwym człowiekiem, któremu bliski był los wszystkich przeżywających opresję i strach przed niszczącą siłą totalitarnej maszyny.

Emigracja i koniec dyplomatycznej drogi

 

Przygoda pisarska Karskiego i okoliczności pisania „Story of the Secret State” ilustrują jego konsekwencję w dopełnieniu misji, którą powierzyło mu podziemne państwo Polskie. Po wyczerpaniu możliwości działania jako przedstawiciel władz RP w Waszyngtonie Karski podejmuje decyzję o rozpoczęciu na nowo studiów. Pisze doktorat i wkrótce stanie się jednym z najbardziej popularnych wykładowców Georgetown University.

Skromny i skupiony na pracy akademickiej wydaje doskonałe dzieła ukazujące dramatyczną historię Polski i całej Europy Środkowo-Wschodniej. Pracuje też nad sobą, zajmuje się budową domów i wydaje się przez długie lata pozostawać w cieniu.

Jakie cechy dyplomaty u Karskiego wydają się godne podkreślenia?  To przede wszystkim skromność i oddanie Polsce. Potrafił odkładać na dalszy plan własne poglądy. Jak podkreśla prof. Michael Szporer,  Karski był ironicznie przezywany w Waszyngtonie „Maccarsky”, co nawiązywało do jego zdecydowanie prawicowych, antysowieckich  i republikańskich (reaganowskich) poglądów. A mimo to w 1995 roku, kiedy grupa Polaków zorganizowała w Bibliotece Kongresu konferencję o agentach sowieckich (w kontekście sprawy Olina w Polsce) Karski wyraźnie się od tego typu działań odciął. Nie dlatego, że był przeciwnikiem ścigania zdrajców i konfidentów, ale dlatego, że wiedział ze swoich życiowych doświadczeń jak łatwo można wyrządzić krzywdę zbyt pochopnym sądem z obszaru, który nigdy nie będzie jednoznaczny etycznie. Otwarty umysł i propaństwowość Karskiego ujawnia też jego postawa w 1995 roku kiedy po I turze wyborów prezydenckich, na prośbę różnych polityków z Polski, pisze tekst o tym jakie cechy powinien mieć najwyższy urzędnik w Państwie. Druk tekstu wstrzymuje „Gazeta Wyborcza”, po jakimś czasie publikuje to „Trybuna” wykazując tym samym, że słowa Karskiego odnoszą się do Aleksandra Kwaśniewskiego. Według Waldemara Piaseckiego nie można tego tekstu tak jednoznacznie interpretować, ale kontekst sytuacji, zaproszenie Profesora przez Kwaśniewskiego  na uroczystość inauguracji, sprowadza na Jana Karskiego gniew prawej strony sceny politycznej a nawet absurdalne oskarżenia o sprzyjanie komunistom. Dzisiaj dobrze wiemy, że Profesor nie liczył na jakieś korzyści osobiste. Mówi się o nim, że był człowiekiem niezwykłej szlachetności. Chociaż żył daleko od problemów polskich, to w hierarchii spraw państwowych liczyło się dla niego przede wszystkim dobro kraju.

 

Wzór dla polskich dyplomatów – podsumowanie

 

Jak wspominali go polscy dyplomaci pracujący w Waszyngtonie, po zmianach w naszym kraju, w latach 90-tych?. Mariusz Handzlik i Jarosław Kurek opisywali go jako człowieka subtelnego i delikatnego, który jednocześnie umiał powiedzieć, to co naprawdę myśli i co uważa za prawdę. Nigdy nie bał się prezentować własnych poglądów, choć zawsze zaczynał od człowieka, zawsze współczuł i widział drugiego.

Zmarły w katastrofie smoleńskiej Minister Mariusz Handzlik podczas swojej pracy w Ambasadzie RP w Waszyngtonie w latach 1994-2000 był do tego stopnia zafascynowany osobowością Profesora, że nawet naśladował jego sposób mówienia. Spędzał z nim zresztą długie godziny, grając w szachy, dyskutując o historii i polityce. Minister Handzlik, jako absolwent lubelskiego KUL-u czuł bardzo bliską więź z Profesorem – historykiem, humanistą i głęboko wierzącym katolikiem. Profesor był dla niego wzorem dyplomaty, człowiekiem żarliwym religijnie i wiernym wartościom opartym o naukę Kościoła.  Jarosław Kurek – inny dyplomata polski w Waszyngtonie zwracał uwagę na subtelne żarty i ironię, dzięki której nauczył się od Profesora, jak przy pomocy anegdoty, dowcipu nabrać dystansu do siebie i umieć rozładowywać atmosferę w niezręcznej sytuacji.

Były ambasador RP w Waszyngtonie Andrzej Jaroszyński przypominał starą dyplomatyczną anegdotę przytaczaną przez Karskiego. Warta jest przytoczenia, gdyż doskonale charakteryzuje jego poczucie humoru. Co powinno charakteryzować dobrego dyplomatę? Po pierwsze:  kiedy wchodzisz na jakieś spotkanie zajmuj pierwsze lepsze miejsce siedzące. Po drugie: przed każdą poważną rozmową i spotkaniem idź do toalety. Po trzecie: raz w tygodniu jako dyplomata powinieneś przejechać się komunikacją miejską, wśród zwykłych ludzi.

Karski jest wzorcem również dlatego, że  potrafił szczerze kochać inne narody, widząc w nich przyjaciół – wbrew nawykom, szerzącym się także wśród wielu naszych dyplomatów, tropiących wszędzie wrogów. Nie był kosmopolitą w jakimś negatywnym, tego sensie słowa, ale potrafił czuć się obywatelem świata. Nie było dla niego sprzeczności w tym, że był Polakiem i jednocześnie wielkim rzecznikiem sprawy żydowskiej w świecie. Był Polakiem, ale dobrze mówił po niemiecku – doskonale znał i rozumiał ten naród. Był Polakiem, ale – jak podkreśla Waldemar Piasecki – dumnie obnosił się ze swoją amerykańskością. Był Polakiem –wrośniętym w kulturę i język francuski. Był Polakiem – pochodzącym z wielokulturowej Łodzi a później Lwowa, gdzie był także przyjacielem Ukraińców.

Dlatego jego książki, podobnie jak prace jego mistrza – Prof. Oskara Haleckiego, stały się dla wielu amerykańskich dyplomatów drogowskazem do tego jak rozumieć Europę środkową i wschodnią.  Bardzo słusznie  Waldemar Piasecki[14] wybrał dla opisu osobowości i wielkości Jana Karskiego, celne zdanie Elie Wiesela:

 

He is more than a man. He is a just man.


[1] Zob. S. M. Jankowski Karski. Raport tajnego emisariusza, Poznań 2013;

[2] Zob. Wiktor Tomir Drymmer, W służbie Polsce, Warszawa 1998;  warto zwrócić uwagę na opisywaną przez Drymmera sytuację w polskiej służbie dyplomatycznej  (ss. 108 – 216);

[3] Tamże s. 123;

[4] Łaptos J., Dyplomaci II RP w świetle raportów Quai d’Orsay, Warszawa 1993;

[5] Autor podaje np. pamiętnik J. Meysztowicza Czas przeszły dokonany. Wspomnienia ze służby w MSZ, w latach 1922-1939, Kraków 1984;

[6] Cyt.: Łaptos J., tamże s. 25;

[7] Wówczas zajmował się krótko polityką migracyjną, w oparciu o swoje doświadczenia genewskie. Jak zauważa prof. Michael Szporer doświadczenia te związane z analizą sytuacji Żydów w Europie, przekazane przez Karskiego Amerykanom w 1943 roku stały u źródeł idei powołania po wojnie, w ramach ONZ Biura Komisarza ds. Uchodźców:

American policy towards Jewish refugees did change after his meeting with FDR even if it probably was too little too late. Cordell Hull, who arranged the meeting with the president after reading Karski’s report, incorporated Karski’s ideas about the plight of stateless refugees in his draft of the UN Charter which he began drafting in March 1943. The plight of the Jews, Karski argued, was aggravated by their stateless condition.

Zob. M. Szporer:

http://www.polishnews.com/index.php?option=com_content&view=article&catid=93:historiapolish-history&id=2152:jan-karski-a-man-who-soldiered-for-human-rights&Itemid=329 (wejście 10.06.2014 r.)

[8] Cyt.: Łaptos J., tamże s. 27;

[9] Cyt. za: Łaptos J, tamże s. 27;

[10] Przed Wrześniem i po Wrześniu. Ze wspomnień młodych dyplomatów II Rzeczypospolitej (red. Z. Czeczot-Gawrak i zespół), Warszawa 1998

[11] Aleksandrowicz M. Garść wspomnień, w: Przed Wrześniem i po Wrześniu…, tamże s. 227-228;

[12] Drozdowski M. „Jan Kozielewski Karski 1914-2000), Warszawa 2014; s. 57;

[13] Drozdowski, M, tamże s. 58;

[14] W. Piasecki , Karski. Misja kompletna w: http://www.przeglad-tygodnik.pl/pl/artykul/karski-misja-kompletna (wejście 10.04.2014 r.). W przygotowaniu tegoż autora, bliskiego znajomego prof. Karskiego,  jest obszerna – wyczekiwana przez wielu – biografia naszego bohatera.

 

 

Komentowanie zamknięte.