(Polski) Kwestia obyczajowa
Wydarzenia w Tbilisi z 5 lipca 2021 roku, kiedy to grupy ultraprawicowych i „patriotycznych” bojówkarzy nie dopuściły do parady organizowanej przez miejscowe środowiska LGBT, zachęciły mnie do głębszego zastanowienia się nad tym zjawiskiem społecznym na Kaukazie.
Ale zacznę od opisu samych wydarzeń. Od wielu dni gruzińskie środowiska LGBT zapowiadały wydarzenia, do jakich miało dojść w związku z tzw. Pride Week / tydzień dumy/. Trudności i przeszkody jakie mają tut. zwolennicy manifestowania swojej orientacji seksualnej nie są nowe. Zostawiam na boku inną kwestię; otóż, gdy przyjrzeć się szerzej regionowi geograficznie i politycznie to jedynie w Gruzji osoby homoseksualne są tolerowane i cieszą się względną swobodą. Instytucje państwa zapewniają – przynajmniej formalnie – ochronę osobom manifestującym swoje seksualne orientacje. Zatem wolność jest. Względna. Tzn. do momentu, kiedy tego otwarcie i głośno nie manifestują na ulicy. W przeciwnym wypadku ujawnia się żywioł, z którym i miejscowe służby porządkowe – jak się okazuje – nie bardzo sobie radzą.
Tuż za miedzą, np. w sąsiednim Dagestanie i Czeczenii za samo mówienie o swoich skłonnościach homoseksualnych grozi śmierć. Podobnie w innych sąsiednich krajach islamskich, np. w Iranie. W Azerbejdżanie i Turcji, formalnie, homoseksualizm jest tolerowany, ale siła niechęci i społecznego nacisku jest tak duża, że mało kto próbuje wywieszać publicznie tęczowe transparenty. No, chyba, że to jest liberalno-lewicowy i „europejski” Stambuł. Tam, w najgorszym wypadku, można dostać po plecach policyjną pałką.
W sąsiedniej Armenii zjawisko jest niedostrzegane, być może dlatego wydaje się marginalne. Rosja – to zupełnie inna historia, której trzeba by poświęcić odrębny tekst. Zatem patrząc szerzej – Gruzja ma w tej części świata relatywnie największą przestrzeń wolności, gdzie obywatel, o dowolnych poglądach może wyjść na ulicę, manifestować, krzyczeć i będzie chroniony. Na ile skutecznie policjanci ochronią – to już inna kwestia.
Kilka lat temu środowiska LGBT po raz pierwszy usiłowały zorganizować marsz Pride, ale też skończyło się wielką awanturą. Grupa manifestantów pod tęczową flagą zanim się jeszcze zebrała została otoczona przez zajadłych przeciwników, obrońców „tradycyjnych wartości” i patriotów gruzińskich. Doszło do przepychanek i rozdzielające manifestantów oddziały policji spiesznie zapakowały aktywistów LGBT do autobusów, aby uchronić ich przed łomotem ze strony rozjuszonych zwolenników „normalności”. I tak co roku.
Trzeba dodać, że anty-manifestacje, przeciw środowiskom LGBT, są aktywnie wspierane, a w dużym stopniu inspirowane przez część gruzińskiego duchowieństwa prawosławnego. Urząd Patriarchy i sam Ilia II nie wypowiadają się wprost w tych kwestiach, ale już niektórzy biskupi i co ważniejsi członkowie Świętego Synodu potrafią nie przebierać w słowach, pomstując na zepsucie, nawołując do zaprowadzenia porządku i wzywając wiernych do mobilizacji przeciw „szatańskim intrygom”.
W 2019 roku powstał gruzińsko-szwedzki film pt. „A potem tańczyliśmy”, którego bohaterami są tancerze Merab i Irakli – członkowie legendarnego gruzińskiego narodowego zespołu baletowego. Film prezentuje sceny czułości między mężczyznami – obaj przeżywają swoje problemy w dusznej atmosferze Tbilisi. W realistycznie nakreślonym i dobrze skonstruowanym dramatycznie obrazie odnajdujemy wszystkie sprzeczności i konteksty współczesnego pokolenia. Dylemat filmowy polegający na sporze dotyczącym tego jak tańczyć (czy po męsku twardo, czy ekspresyjnie i miękko?) staje się nieoczekiwanie metaforą polityczno-społecznych przeobrażeń i wewnętrznych konfliktów w samej Gruzji. Dla wielu Gruzinów pokazywanie „obleśnych” to obraza, poniżenie i kłam zadawany ich tradycyjnemu stylowi życia. Konflikt ma zatem charakter autentyczny. Wyzwala emocje, nie pozostawia obojętnym niemal nikogo. Napięcie ideowe czy ideologiczne ma swój konkretny kształt. Między Europą a tradycyjną otoczką kulturowo-polityczną.
Film „A potem tańczyliśmy” pokazano w Gruzji w kilku salach. Przed najmodniejszym tbiliskim kinem „Amiriani”, przez kilka wieczorów jesienią 2019 obserwowałem grupy obrońców moralności. Stali przed wejściem z ikonami, odmawiali modlitwy i wykrzykiwali coś w stronę wchodzących do środka widzów.
Warto przypomnieć w tym kontekście, że wielką postacią gruzińskiej (choć trzeba też powiedzieć – sowieckiej) kinematografii był urodzony i związany z Tbilisi reżyser Sergo Paradżanow. Autor słynnego obrazu „Cienie naszych przodków” poszedł w latach 80-tych do więzienia za nieobyczajne zachowania i zbyt „beztroskie” życie, w ZSRS. Po odbyciu wyroku, w czasach pierestrojki mieszkał w Tbilisi, gdzie się urodził i wychował. Był tutejszym Ormianinem. Ale gruzińskie tradycyjne społeczeństwo nie do końca akceptowało jego nazbyt frywolny tryb życia. Przed śmiercią otrzymał z Erywania propozycję przeprowadzki, podarowano mu tam dom, który do dzisiaj jest siedzibą muzeum jego imienia.
Miejska warstwa obyczajności Tbilisi ma jeszcze jeden ciekawy aspekt, który warto tylko w tym miejscu zamarkować. Szersze opisanie wymaga odrębnego i dłuższego tekstu. Otóż od XIX wieku pojawia się w Tbilisi (wówczas centrum polityczno-gospodarcze całego Kaukazu) wyrazista grupa miejska zwana kintos. To są mężczyźni trudniący się drobnym handlem, żyjący wokół bazarów tragarze, wozacy, drobne złodziejaszki. Utrwalono ich w malarstwie na początku XX wieku (Pirosmani, Gudiashvili i inni). Ubrani w czarne kostiumy z czerwonymi elementami dzisiaj są prezentowani jako tancerze w repertuarze każdego gruzińskiego zespołu. Druga warstwa ich obecności dotyczy już orientacji seksualnej. Mieszkali ze sobą, spędzali czas, jeden dzień w tygodniu miejskie łaźnie były zajęte tylko dla nich, żyli bez rodziny. Kintos zniknęli wraz z nadejściem bolszewizmu. Są etnologowie i socjologowie, którzy pojawienie się tej grupy społeczności miejskiej wiążą z bliskowschodnimi tradycjami, wpływami stylu życia z Azji środkowej (młodzi chłopcy towarzyszący dojrzałym mężczyznom).
Ideologia i religia w ortodoksyjnym kamuflażu i w kolejnych odsłonach przeplatają się w tradycjonalistycznym społeczeństwie. W czasach sowieckich do zwalczania nieobyczajności potrzebny był ideologiczny sztafaż komunizmu, dzisiaj pozostała sama tradycja i tzw. wierność chrześcijańskiemu dziedzictwu. Cokolwiek by to znaczyło.
Stolica Gruzji jest silnie rozwarstwiona. W trzech centralnych dzielnicach Tbilisi – (Wera-Wake-Saburtalo) spotykamy najbogatszych Gruzinów, wille i luksusowe apartamenty. W starych kamienicach powstały penthausy, w których mieszkają dzieci starej sowieckiej nomenklatury. W kontraście miasta – duże dzielnice na obrzeżach – rozsypujące się bloki ze śmierdzącymi klatkami schodowymi, bieda i szarość (Gldani, Didube, Varketili). W tej lepszej części miasta zamieszkują liberalne elity, które rozprawiają w eleganckich kawiarniach o trendach w modzie, kulturze, światowej gospodarce i bieżącej polityce. Na ulicach bardzo często spotkać można żebrzących. Dla biednych Gruzinów Europa – jak z rosyjskiej propagandy – to bogate, zepsute, gejowskie społeczeństwo, które straciło orientację ideową i z nadmiaru dobrobytu tonie w błocie rozpusty i grzechu. To oczywiście nie jedyne miejsce, gdzie gruzińskie społeczeństwo rozchodzi się po przeciwległych biegunach politycznych.
5 lipca – aby bronić Gruzińskiej tradycji i wiary – rozjuszony tłum „patriotów” ruszył w miasto pod wodzą kilku krewkich duchownych. Policja próbowała powstrzymywać, ale po wydarzeniach pojawiły się plotki, że za „spontanicznym” tłumem obrońców wiary stały zorganizowane i od dawna opłacane grupy skrajnie prawicowych aktywistów z tzw. „Gruzińskiego Marszu”, ruchu „Obrony dzieci przed deprawacją”, partii „Patrioci” itd.
Kamerzysta opozycyjnej „Pirveli TV”, który zmarł po pobiciu przez demonstrantów stał się ofiarą, niejako zastępczą. Ponieważ nie było na ulicy gejów i LGBT agresja tłumu przeniosła się na filmujących i dokumentujących operatorów różnych telewizji. Oficjalne czynniki rządowe utrzymują, że pobity kamerzysta wyszedł ze szpitala pod dwóch dniach, w dobrym stanie i na własne życzenie. Śmierć mogła nastąpić w wyniku toksykacji (efektem zator płucny). Jako dowód pokazywano zapisy kamer, na który widać, że pobity operator opozycyjnej stacji telewizyjnej po wyjściu ze szpitala, zamiast leżeć w domu, jeździł po mieście z kolegą na motocyklu i odwiedzał różne „dziwne” miejsca. W tym dzielnicę, która słynie z handlu narkotykami, pokątnie sprzedawanymi przez azerską mafię.
Logicznym byłoby szukanie przyczyn w tej awanturze w jakimś inspirującym ośrodku: ktoś płaci „patriotom” z jednej oraz środowiskom gejowskim z drugiej strony, aby ich na siebie nawzajem napuścić. Silne antagonizmy osłabiają państwo. Kto na tym zyskuje? Pozostajemy w domysłach….