Polska na globalnej szachownicy
Adam Balcer, Kazimierz Wóycicki „Polska na globalnej szachownicy”, Warszawa 2014;
Książka została przygotowana tuż przed kryzysem na Ukrainie i rosyjską agresją na ten kraj. Wiele się w tym czasie zmieniło i dlatego tym jaskrawiej widać, że praca dwóch doświadczonych w sprawach międzynarodowych autorów uderza w samo sedno sprawy.
Z perspektywy polityków rządzących można powiedzieć, że to zła i szkodliwa książka, bo obnaża brak przejrzystej, nie budzącej pytań i wątpliwości strategii w polityce zagranicznej. Nie wystarczą same przemówienia i spisane na kolanie „priorytety”. Dla polskiej administracji taki stan tymczasowości lub niedopowiedzeń jest bardzo szkodliwy; powoduje, że dyplomaci i urzędnicy w różnych resortach gubią sens i nie widzą na co dzień celów i wartości – czym Polska w świecie jest, jakie jest jej miejsce i do czego zmierza.
Z perspektywy opozycji można powiedzieć, że to także książka niemiła, gdyż zmusza do bardzo poważnej pracy i każe przemyśleć własną strategię polityczną, aby za kilka lat nie okazało się….
Autorzy skorzystali z poważnego braku jaki wyraźnie widać w dokumencie pt. „Polska 2030 – wyzwania przyszłości”, przygotowywanym przez zespół Ministra Boniego. Otóż rządowy zespół opisywał strategię państwa pozostawiając poza polem zainteresowania kwestię niebanalną – polską politykę zagraniczną. Luki tej nie zapełnia dokument przyjęty w 2012 roku przez Radę Ministrów o nazwie „Priorytety Polskiej Polityki Zagranicznej na lata 2012-2016”. Ponieważ jest to opracowanie bardzo słabe i jednocześnie boleśnie obnażające urzędniczą niemoc, zasługuje na odrębne szczegółowe i krytyczne omówienie.
Książka Adama Balcera i Kazimierza Wóycickiego ten brak w obszarze myśli strategicznej poważnie uzupełnia o jeden ważny komponent – nie daje gotowych recept, ale skromnie zadaje pytania, które pozwalają myśleć według formuły zaproponowanej kiedyś przez Bronisława Geremka – racją stanu Polski jest zmniejszanie zagrożeń i zwiększanie szans.
Ważną zaletą książki jest proste połączenie problemów wewnętrznych (słabe strony i zagrożenia) z funkcjami w polityce zagranicznej (atuty i możliwości). Piszę: proste połączenie tylko dlatego, że dotkliwy brak strategii w polskiej polityce zagranicznej prowadzi niekiedy do poważnego zagubienia wśród aktorów tej gry, zwłaszcza teatralne gesty w kontekstach światowych, w których nie jesteśmy nawet podającymi piłkę.
O wadach książki Z mojej skromnej perspektywy pisanie i mówienie o globalnym znaczeniu Polski, czy poszukiwanie geostrategicznej roli jest i było zajęciem cokolwiek irytującym. Wielu w Polsce tego zażenowania nie czuje. Moda na geopolitykę i dodawanie w dyskusjach o sprawach międzynarodowych przyrostka geo- też pachnie już na wstępie ułomnościami i kompleksami. Czy musimy się wstydzić swojej słabości? A może pokażmy, jak umiejętnie wykorzystujemy, albo jak możemy wykorzystywać te atuty, które mamy w ręku? Zwłaszcza na skromniejszej scenie europejskiej lub jeszcze skromniej – w najbliższym regionie. Czy trzeba podbijać świat, aby być ważnym i zauważalnym graczem?
Nie jest prawdą i nie jest dogmatem, jak chciałaby tego rodzima propaganda sukcesu, co powtarzają nazbyt natrętnie autorzy książki, że minione 25 lat to najlepszy okres naszej historii. Fakt, że nie było wojen niczego nie przesądza i nie pochodzi z jakichś naszych zasług. I nie jest prawdą, że nie ma zagrożeń wynikających z położenia między Rosją a Niemcami. (s. 9). Są . I jest ich aż nadto. Zbyt wiele też optymizmu w stwierdzeniu, że członkostwo w UE i NATO dało nam bardzo dobre gwarancje bezpieczeństwa. Współczesna akademicka dyskusja zakłada falsyfikowalność stawianych tez. Tak jak chciał tego mistrz Popper. Tymczasem nikt jeszcze nie wypróbował choćby teoretycznie i na „myszkach laboratoryjnych” rozpadu tych dwóch euroatlantyckich wspólnot, które dają Polsce bezpieczeństwo. Nikt także nie zweryfikował efektywności oraz sposobu reakcji naszych zachodnich sojuszników na zagrożenie ze strony „trudnego sąsiada”. To co się dzieje dzisiaj wokół Rosji – zwłaszcza unijne sankcje nie dają powodu do spokojnego snu. Obyśmy nie musieli tego sprawdzać w dużo bardziej dramatycznych warunkach. Wolałbym, aby badanie poprawności naukowych teorii zostawić w tym wypadku akademickim malkontentom.
Słowo geopolityka irytuje w książce z jeszcze jednego powodu. Autorzy ocierają się o nadużycie, gdy polskie szanse na lepszą współpracę w naszym regionie Europy łączą mimochodem ze zjawiskami charakterystycznymi dla imperiów światowych. Tworzy to wrażenie, jakoby Polska mając ciut za duże ambicje wyjścia z domowego podwórka natychmiast popadała w auto-herezję ambicji politycznych. Tak jakbyśmy ciągle mieli za plecami zachodniego lub wschodniego sąsiada, który nas szeptem ostrzega – niczego tu nie kombinujcie…
Polską szansą jest to, co nasi wrogowie określają ironicznie jako idea międzymorza. A przecież nie idzie o terytorialne i pseudo-mocarstwowe mrzonki tylko o wyczekiwane, zwłaszcza wśród niektórych naszych sąsiadów – Ukraińców. Litwinów, Białorusinów, Węgrów, Słowaków, Mołdawian – przejęcie przez Polskę roli lidera regionalnego, który będzie narzucał w NATO i UE agendę polityczną, niejako w imieniu i razem ze słabszymi i mniejszymi od nas graczami. Wadą książki jest, że nie dopowiada spraw do końca, że sprawia wrażenie, jakby autorzy obwiali się czegoś. Wychowani pod pręgieżem pedagogiki wstydu, gdy słuchamy własnego głosu z rosnącym lękiem i obawiamy się, czy już dorośliśmy na tyle, aby bez obaw o reputację czy śmieszność zabierać głos…. Taki niedosyt i wyczucie lęku odnosi się czytając rozdział 2, w z jednym z podtytułów „Gdzie leży Polska?”. To jest oczywiście wrażenie początkowe, kiedy docieramy do 4 rozdziału perspektywa zmienia się radykalnie i to na korzyść autorów, ale o tym będę pisał poniżej w części dotyczącej zalet książki.
No właśnie, Polska leży w samym środku. A my ciągle sobie tego nie uświadamiamy. I na razie czekamy. Dopiero jak coś nam rzeczywiście grozi (a widać to w ostatnich miesiącach) to Prezydent RP zaprasza naprędce inne głowy państwa z naszego regionu i niemrawo, bez poważniejszych konsekwencji, coś tam próbuje artykułować.
Autorzy niepotrzebnie i nazbyt emocjonalnie piętnują tych, którym ciągle się wydaje, że „…koszmar położenia między dwoma wrogimi potęgami…” nie skończył się. Trzeba wielu racjonalnych argumentów i wielu twardych dowodów, aby Polak mógł uwierzyć, że Niemcy rzeczywiście stały się odpowiedzialnym i zaufanym partnerem, naszym najlepszym sojusznikiem w Europie. To, co dochodzi do polskiego ucha z niemieckiej prasy, polityków i świata gospodarczego, ciągle nas przekonuje, że raczej ważniejsze w Berlinie czy Stuttgarcie są perspektywy interesów z Rosją niż bezpieczeństwo nowych niemieckich sąsiadów na Wschodzie. To, że „leżymy geopolitycznie w UE” (skądinąd dość łatwe do obalenia twierdzenie) nie oznacza jeszcze, że jesteśmy bezpieczni.
Rozwój Polski nie zależy od tego, czy powołamy na urząd szefa rządu dobrego terapeutę i trenera, który będzie motywował naród komplementami. Proponowana przez niektórych polityków diagnoza, że Polacy mają taką chorobę narzekania, jest kamuflażem bezsilności, dowodzi braku argumentów, jest takim samym narzekaniem na narzekających. I nie pomogą tutaj różowe okulary oraz orły z czekolady. Rozwój Polski zależy od uczciwej diagnozy i rozpisanej „na nuty” partytury zadań. Dlatego pojawiające się w książce stwierdzenia typu: „trudno wzywać Polaków do większych poświęceń i aktywności” brzmi cokolwiek belfersko. Owszem politycy nadają sprawom w kraju nazwy i odsłaniają perspektywy, ale to nie ich „wola mocy” decyduje o sile i dynamice rozwoju. Słabi politycy i liderzy potrafią hamować, ale siła sprawcza nie zależy przecież od tych mocnych. Chyba, że ktoś lubi ukochanych przywódców… Ale to nie jest perspektywa europejska.
Zagrożenia globalne są dla Polski tak samo istotne jak kryzys finansowy w świecie. Przy tak małym kapitale i tak słabo oddziałującym na rynki światowe eksporcie możemy się jedynie licytować się z posłami PSL, na ile polskie jabłka są w stanie zachwiać giełdami azjatyckimi. Dla przeciętnego Nowaka i Kowalskiego kryzys finansowy nic nie znaczył poza eksperckimi dywagacjami w stacjach telewizyjnych. Ten brak oddziaływania to też nie zasługa polskiej klasy politycznej, tylko efekt niedorozwoju. Sprawdziłem to rozmawiając z ludźmi na białoruskiej wsi –jest podobnie jak w Polsce.
W epoce „globalnej wioski” nie warto mówić, że wioska ma znaczenie globalne, raczej to świat przychodzi do wioski. I przychodzi tylko wtedy kiedy zechce. Od wioski i jej mieszkańców to nie zależy. Aby nie przyszli nagle z paciorkami i zburzyli nasz błogi spokój musimy się do tego przygotować. Na poważnie.
Autorzy w pośpiechu kopiują kalki i klisze, na przykład irytujące jest gdy (s. 13) pojawia się słynna z PRL-owskiej propagandy ocena zanarchizowanej polski szlacheckiej, która stała się „chorym człowiekiem Europy”. To jest irytujące nie dlatego, że pojawia się jako cytat, od którego autorzy się mogą zdystansować. Ale irytuje dlatego, że autorzy nie zachowują należytej perspektywy do takich klisz i schematów, które służyły naszym sąsiadom w racjonalizacji podboju i upokorzenia Polski, w swoistym symbolicznym zabijaniu naszych bohaterów z przeszłości. Ta pedagogika wstydu czasem wraca na kartach książki bez krytycznej analizy. Owszem są to cytaty i zapożyczenia, autorzy nie pokazują, że się z tym zgadzają, ale mimo wszystko irytuje….
Balcer i Wójcicki arbitralnie (po części) przyjmują perspektywę demografii i energetyki, nie wyjaśniając jaki to ma związek z globalnym układem sił mogącym wpływać na sprawy polskie i pozycję naszego kraju. Spadające wskaźniki urodzeń są przecież efektem naszych własnych zaniedbań, a nie globalnych zmian. Gdyby szanowano rodzinę, wprowadzano ulgi podatkowe dla wychowujących ponad dwójkę dzieci, gdyby otwarto się na Polaków ze Wschodu i imigrację z krajów b. ZSRR to po 25 latach mielibyśmy mniejsze problemy w tej dziedzinie. Ale dzięki własnym zaniedbaniom zwalczamy dzielnie problemy, które sami narobiliśmy…
Podobnie jest z energetyką. Trudno przez gardło przechodzi sformułowanie o 25 latach wielkiego sukcesu transformacji, gdy nie potrafi się wskazać jednego konkretnego przykładu udanej makro-inwestycji na skalę przedwojennego projektu COP czy Gdyni.
Autostrad nie wybudowaliśmy, a te które już są budzą irytację stojących w korkach kierowców. Nie istnieją nadal sieci komunikacyjne i energetyczne z naszymi sojusznikami z Europy środkowej i wschodniej. Zarzuciliśmy ambitne projekty budowy rurociągów i gazociągów uznając, że lepiej jest pozostać pod kontrolą i zarządem Moskiewskiej oligarchii finansowej i politycznej.
Postulat uwolnienia energii twórczych i innowacji jest słuszny, ale warto spróbować napisać jak? Na poziomie rządzących nikt w świecie nie wymyślił i nie stworzył w tym obszarze niczego nowego – wystarczy sięgnąć po dobre wzory, w systemie podatkowym, stymulacji inwestycji i walki z korupcją.
Może denerwować zbyt silne przywiązanie do postulatu szybkiego wejścia do strefy Euro (s. 133) Taki układ argumentów wydaje się przestrzelony i nieco dogmatyczny; musimy na wiarę przyjmować za autorami (a oni za kim?) tę a nie inną hipotezę; zadanie to wydaje się szczególnie nieuzasadnione jeżeli podpiera się je takimi argumentami jak ten, że …Rosja podejmuje działania integracyjne…. Brzmi to cokolwiek dwuznacznie by nie powiedzieć autoironicznie. Na stronie 135 pojawia się też inny dogmat: „w tych sporach musimy opowiedzieć się po stronie Berlina. Pisanie w Polsce takich postulatów jest cokolwiek ryzykowne;
Nieco na wyrost jest twierdzenie, że trudno zrezygnować z pieniędzy na politykę rolną UE. A jeśliby odwrócić to zadanie i skierować myślenie, wysiłek intelektualny think tanków na wypracowanie strategii znoszenia dopłat i dotacji? Jeżeliby Polska, jako regionalny lider tych państw, które na zniesieniu dotacji w rolnictwie skorzystałyby na konkurencyjności i na dostępie do nowych rynków? A jeśliby Polska podniosła kurz kampanii politycznej w imię europejskiej solidarności? Ale kto się odważy?
Czasem w tekście książki pojawiają się publicystyczne lapsusy, które wypadałoby w kolejnych edycjach książki przemyśleć. Jak na przykład: „ pojawiają się głosy…” „napięcia w stosunkach amerykańsko-unijnych są nieuniknione…” „można odnieść wrażenie…” (s. 143); albo nieco dalej: „UE to niezwykle ciekawy model politycznego związku licznej grupy państw” (s. 148).
Powyższe uwagi pod tytułem „wady książki” nie zawsze odnoszą się bezpośrednio do samych autorów, ile do pewnej zbyt ugrzecznionej perspektywy, którą autorzy zdecydowali się przyjąć. Tak jakby bali się, że mogą stać się outsiderami, jak wielu zbyt krytycznych malkontentów. Bo trudno nie zauważyć, że – jak w poprzednim systemie – kary za myślenie spadają nadal na głowy myślących….
O zaletach książki Od samego początku autorzy zdają się chwytać temat „za rogi” słusznie wykazując, że perspektywa międzynarodowa potrzebna jest także przy pisaniu scenariuszy wewnętrznych. Przekonujący jest katalog takich scenariuszy, włącznie z bezbiegunowym światem. Autorzy przekonują, że należy zarysować dynamikę wzrostu znaczenia regionalnych potęg, gdyż takie ujęcie pokazuje wyraźnie w które z kierunków polityki zagranicznej należy inwestować.
Bardzo trafna i aktualna okazuje się, wyprzedzająca zdarzenia uwaga : „… osłabienie unijnej Europy może sprowokować Rosję do prób odzyskiwania swoich dawnych wpływów” (s. 59).
Także trafnym i dobrze zdiagnozowanym jest problem udziału społeczeństwa w polityce zagranicznej. Balcer i Wóycicki właściwie definiują zaniedbany w ostatnich kilku latach segment partycypacji obywatelskiej, zwłaszcza konieczność zmiany osi udziału z negatywnej (krytyka poczynań władz w relacjach międzynarodowych) na konstruktywną tj. zwiększenie udziału w procesie decyzyjnym (poprzez samorządy, NGO, współpracę regionalną i transgraniczną itp.). Warto tę problematykę drążyć w bardziej szczegółowych opracowaniach. W ostatnich 10 latach, po przystąpieniu Polski do UE organizacje pozarządowe i samorządy terytorialne stały się beneficjentami programów, które mechanicznie multiplikują projekty mające na celu wykazanie poparcie społeczeństwa dla Unii. Tymczasem formuła ta dawno się wyczerpała i wymaga radykalnych zmian, gdyż nie jest problemem polska identyfikacja ze zintegrowaną Europą, ale polska partycypacja w działaniach i decyzjach Wspólnoty. Również poprzez współdziałanie podmiotów pozarządowych i samorządowych. Nie ma wystarczających narzędzi stymulujących ten proces.
Sukces polskich NGO w latach 90-tych polegał na tym , że to my wciągaliśmy zachodnich partnerów do współpracy na obszarze b.ZSRR. Mieliśmy zapał, wiedzę, kompetencje i wielu polskich działaczy niezależnych, animatorów kultury i aktywności obywatelskiej stwarzało przy niewielkich środkach finansowych olbrzymie dzieła. Po przystąpieniu Polski do UE i mimo powołania do życia projektu Partnerstwa Wschodniego ta współpraca i aktywność zmalała, a w dużej części nawet zamarła.
Rozdział 3 poświęcono polityce energetycznej. Kilka postulatów i sformułowań ma dużą wartość i wskazuje na wysokie kompetencje analityczne. Zwłaszcza:
- słuszne stwierdzenie, że oczekiwanie ratunku w Brukseli w/s energetycznych może okazać się iluzoryczne;
- pomysł na polski węgiel z pewnością mógłby uruchomić potencjał innowacyjny, na co autorzy zwracają uwagę śledząc reakcje polskiej klasy inżynierskiej i pracowników politechnik; w tym obszarze nasza konkurencyjność może być tym większa im szybciej w Niemczech na horyzoncie zarysowuje się rezygnacja z dużej części ambitnych planów dot. energii odnawialnej, nasz sąsiad po cichu wraca do węgla
- pomysł na łupki powinien być priorytetem w relacjach między ekspertami a administracją i legislatywą;
- słusznie autorzy poświęcają fragment niedocenianym zasobom geotermalnym, które w kontekście dialogu energetycznego w UE mogłyby być poważną machiną przyciągającą inwestycje.
Bardzo trafnie sformułowano też postulaty dotyczące polityki imigracyjnej.
Rozdział 4 przynosi natomiast czytelnikowi dużo tlenu i przestrzeni do poważnych przemyśleń. Ta cześć jest bodaj najciekawsza, wartościowa i najodważniej skonstruowana. Trafiony jest zwłaszcza postulat budowy pozycji Polski w UE w odniesieniu do instytucji (wymiar brukselski) i do państw członkowskich (wymiar unijny).
Świetnie dobrane moduły, które urozmaicają czytanie i które pokazują, że można uczciwe i bez oporów korzystać z mądrości innych, z obcych opracowań. Autorzy nie boją się sięgać po wartościowe opinie i ekspertyzy.
Szczególnie zaś ważne jest to jest to, co donosi się do szeroko pojętego kontekstu współpracy Polski z krajami regionu – Europą środkowo-wschodnią. Bardzo wartościowy i pokazujący wysokie kompetencje rozdział dot. Turcji.
W książce natrafiamy na doskonale naszkicowaną mapę naszych możliwości, potencjału – szlaki historyczne i komunikacyjne, wspólne dziedzictwo i silne więzi zachowane mimo niszczących wojen i kataklizmów geopolitycznych. Okazuje się, że jest wiele bardzo mocnych relacji i nici tworzących doskonałe spoiwo i budulec dla twórczej polityki zagranicznej – do tej pory duszonej pod cielskiem sąsiadów, zwłaszcza Rosji. W głębszej warstwie, czytając ten rozdział uświadamiamy sobie nagle dlaczego Rosja postanowiła całkowicie podporządkować sobie Ukrainę, niejako wchłonąć ją. Chyba dlatego, że rosyjscy analitycy i stratedzy dobrze ocenili potencjał tej części Europy środkowej i wschodniej, z Ukrainą jako ważnym zwornikiem interesów makroregionalnych (od Turcji po Skandynawię). Ten potencjał wyszydzanego „międzymorza” może nadawać dynamikę polskiej polityce zagranicznej . W tak atrakcyjnym układzie żaden z krajów nie ma prawa uzyskać dominującej pozycji, natomiast wszystkie bez wyjątku będą z tego korzystać. Posądzanie Polski o chore ambicje polityczne samo przez się odpada, dzięki dobrym relacjom z najbliższymi sąsiadami.
Bardzo słusznie w tym kontekście pojawia się uwaga, że postulat odrzucenia idei „europeizacji wschodu postsowieckiego”, co niekiedy nazywa się „pożegnaniem z Giedroyciem”, jest samobójstwem, gdyż żaden inny polski atut nie jest tak silny jak potencjał współpracy EŚW, jako wspólnoty celów i bezpieczeństwa. Autorzy piszą słusznie: „Taka postawa dowodzi myślowej bezradności, wynikającej z przyjęcia krótkoterminowej perspektywy”
Natomiast w jednym pytaniu postawionym przez Balcera i Wóycickiego stoję na pozycji pesymisty, tj. uważam, że w kwestii Partnerstwa Wschodniego szklanka jest do połowy pusta. Na ile głęboko sięga ta połowa to temat do odrębnej dyskusji. Dlatego (na s. 292-293) oczekiwałem trochę więcej krytycznych uwag o PW, zwłaszcza o praktyce i dokonaniach.
Zgadam się też, że nie powinniśmy przeceniać siły Rosji ( s. 295) i cały rozdział poświęcony naszemu wielkiemu sąsiadowi uważam za bardzo dobrą diagnozę.
Podsumowując – tym, którzy nie czytali – gorąco polecam książkę autorstwa dwóch ekspertów i znawców polityki zagranicznej Adama Balcera i Kazimierza Wóycickiego. To lektura zmuszająca do myślenia i zachęcająca do twórczych pomysłów na strategię polskiej polityki zagranicznej.
Mariusz Maszkiewicz
Maj-lipiec 2014