(Polski) Przedmowa do książki “Dysydenci”
Książka Aleksandra Podrabinka nie jest zwykłą opowieścią biograficzną. To wciąż żywe i aktualne świadectwo odwagi i bezkompromisowości. Ta historia ma swój ciąg dalszy, jest obecna, dzieje się na naszych oczach. Ruch dysydencki, tak szczegółowo opisywany przez aktywnego uczestnika, nie jest epizodem w dziejach Związku Sowieckiego. Los Podrabinka to ilustracja fundamentalnego sporu: między ideologią kolektywizmu a cywilizacją judeochrześcijańską, w której człowiek stanowi podstawowy i najważniejszy punkt odniesienia. Spór odwieczny, ale w dzisiejszym świecie uruchamia wojnę o wiele bardziej niebezpieczną niż kiedyś – bo dotyczy nas, a nie naszych przodków. Ideologie kolektywistyczne mają swoje historyczne formy i oblicza; zaliczamy do nich nie tylko sowiecki komunizm i niemiecki faszyzm. Dzisiaj przywdziewają szaty modernizmu, wiary w geopolitykę czy wyznania płynności aksjologii. Wśród nich są również systemy polityczne podstępnie zawłaszczające wyobraźnię, w których człowiek jest najmniej istotnym elementem światowego układu: militarnego, gospodarczego, demograficznego itd. Każda tego typu ideologia prowadzi, wcześniej czy później do ogromnych tragedii, ludzkich cierpień i milionów ofiar. Ruch dysydencki był w krajach komunistycznych unikatowym zjawiskiem. Opierał się na głębokim przekonaniu garstki odważnych ludzi, że nie wolno budować systemu społecznego i państwowego bez szacunku dla jednostki. Każdy przejaw pogardy ze strony instytucji władzy dla konkretnej osoby musi rodzić w konsekwencji pogardę dla wielkich zbiorowości. XX wiek z ogromem cierpień i milionami ofiar jest szczególnym tego dowodem.
Podrabinek przybliża nam swoją osobistą historię, pisząc ją we współczesnej Rosji, po ogromnych manifestacjach na Placu Błotnym, po zabójstwie Anny Politkowskiej i Borysa Niemcowa, po zdarzeniach, które przywracają z nieoczekiwaną siłą sowiecką rzeczywistość. Polityczny system represji odbudowany przez uczniów Jurija Andropowa i KGB, odżył i święci triumfy, wybuchając śmiechem nad losem krzywdzonego człowieka. To jest przykład triumfu kolektywizmu.
Historia zatoczyła na naszych oczach wielkie koło, zwłaszcza, gdy liderzy polityczni Rosji postanawiają udowodnić światu, że w obliczu globalnej, geopolitycznej rozgrywki o strefy wpływów i siłę decydowania o losach wielkich zbiorowości ludzkich, narodów, społeczeństw, instytucji obywatelskich, jednostka ludzka nie ma znaczenia. Przeciwnikiem jest tutaj wolność człowieka i prawo do decydowania narodu o swoim losie. Kiedy w 2003 roku rewolucja róż w Gruzji pogrążyła jednego z ostatnich liderów Związku Sowieckiego, na Kremlu zaczęto się niepokoić. Kiedy w 2005 roku na Ukrainie wygrali odważni ludzie dokonując pokojowego przewrotu politycznego na Majdanie rosyjskie kierownictwo polityczne zarządziło początek operacji specjalnej, której celem stało się unicestwienie podmiotowości obywatelskiej, a w konsekwencji unieważnienie praw jednostki do decydowania o losie swoim i swojego narodu. W maju 2005 roku Putin wypowiedział wojnę tzw. „kolorowym rewolucjom” uznając je za towar eksportowy zachodnich, amerykańskich instytucji, spisku i tajnych operacji. Każdy przejaw obywatelskiej aktywności niezależnej od struktur państwa jest dzisiaj uznawany za agenturalność, działanie na rzecz obcych państw, służb, wywiadów itd. Globalna rozgrywka o wolność jednostki, walka z pokojowymi manifestacjami, niszczenie zasad i wartości tak trafnie skatalogowanych w książce Gene Sharpa „Od dyktatury do demokracji”, rozpoczęła się w Syrii kilka lat temu i zbiera krwawe, bolesne żniwo. Kiedy w 2011 roku w Damaszku i Aleppo pokojowi demonstranci usiłowali zmienić opresyjne państwa zaczęto do nich strzelać. Zabijano tych, którzy ośmielili się żądać więcej praw dla siebie i kontroli instytucji państwa. W rezultacie część sfrustrowanej i bezradnej opozycji chwyciła za broń. To poważnie zachwiało naszym dotychczasowym przekonaniem, że polityczne kampanie można wygrać pokojowymi metodami. Wbrew pozorom, to co się dzieje w Syrii to nie lokalna wojna, arabska czy islamska rewolta, jesteśmy świadkami globalnej rozgrywki. Po jednej stronie mamy system wartości, po drugiej interesy i nagą przemoc. Tego nie sposób opisać w czarno-białych barwach. Narastająca fala innej ideologii kolektywistycznej, opartej na islamskim fundamentalizmie, wykorzystywana jest przez geopolitycznych strategów na potrzebę walki z wrogiem prawdziwym. Każdy reżym musi mieć swojego Dymitrowa. Dla postkomunistycznej ideologii najpoważniejszym wrogiem jest podmiotowe społeczeństwo, które cywilizowanymi metodami domaga się kontroli władzy i jej autorytarnych zapędów. Postsowieckie reżymy nie podzielają naszego systemu wartości mimo, że wielu Rosjan, może zdecydowana większość, chciałoby żyć w świecie wolnym od globalnych i geopolitycznych rozgrywek. To, co dzieje się na naszych oczach we wschodniej Ukrainie, na Kaukazie, czy w Syrii stanowi uzupełniający materiał dowodowy w procesie, którego Aleksander Podrabinek ze swoimi przyjaciółmi nie dał rady i nie mógł przeprowadzić. Ten proces powinien się był odbyć zaraz po upadku ZSRS, w 1991 roku. Tak samo jak w Norymberdze skazano zbrodniarzy, a kulturalnych intelektualistów flirtujących z nazizmem zepchnięto na margines niemieckiego społeczeństwa, tak samo powinien się był odbyć proces przeciw komunizmowi. Do tego zawsze nawoływali dysydenci: i Aleksander Podrabinek i Władimir Bukowski i Natalia Gorbaniewska i Wiaczesław Czornowił i Mustafa Dżemilew i Merab Kostawa i Zenon Paźniak i Balys Gajauskas i wielu, wielu innych. Minęło ćwierć wieku i nigdy do tego nie doszło. Dlatego recydywa bolszewizmu w postaciach kolektywistycznego euroazjatyzmu, postsowietyzmu, suwerennej demokracji czy geopolityki, wraca do nas w dużo groźniejszej formie.
Podrabinek opisuje szarą sowiecką rzeczywistość nadając jej metafizycznego i duchowego wymiaru. Opowiadając o codzienności, o prostych życiowych sprawach, jest bardzo konkretny; tym mocniej podkreśla wagę wielkich spraw i najwyższych wartości. Jako młody chłopak z podmoskiewskiej sypialni, dojeżdżał elektryczką do centrum stolicy, wpatrzony w garstkę szlachetnych wariatów, którzy wychodząc z sowieckiej kuchni na place miast dokonywali rzeczy wielkich, choć w tamtym czasie trudno dostrzegalnych. Najlepszą tego ilustracją był słynny protest siedmiu osób na Placu Czerwonym, w sierpniu 1968 roku. Natalia Gorbaniewska, od 2005 roku obywatelka Rzeczpospolitej Polski, zdołała wyprowadzić grupę swoich przyjaciół na skromną pikietę, która przeszła do historii ruchu dysydenckiego. To był dla młodego Podrabinka jeden z przykładów, który pociąga swoją moralną i intelektualną siłą. Potem – mając świadomość, że system sowiecki broni się medycyną karną (psychiatrią) – angażuje się całym sobą w nagłaśnianie tego co sprytni oficerowie z Łubianki i zatwardziali komuniści z Kremla usiłują dyskretnie ukryć przed społeczeństwem. System sowiecki, jak się dzisiaj usiłuje go wybielać, to nie był system opieki socjalnej, stabilizacji i gwarancji dla uczciwie pracujących. System sowiecki zakładał u swoich początków modernizację, czyli zniszczenie człowieka tradycyjnego. Dlatego największe ostrze komunizmu było skierowane przeciw ruchom religijnym oraz narodowym. Wolność wyznania oraz prawo narodów do samostanowienia stały się osią buntu i sprzeciwu małych grup szlachetnych wariatów, aktywistów religijnych, intelektualistów, nonkonformistów w większości sowieckich republik.
Najbardziej poruszającym fragmentem książki Podrabinka jest ten, w którym opisuje swoją najbliższej rodzinie – zwłaszcza o ojca i brata. Musiał się z nimi poróżnić dokonując radykalnego wyboru, decydując się na więzienie, wiele lat łagrów. Odwaga i bezkompromisowość Podrabinka może być niewygodna i zawstydzająca. Udowadnia, że można było się opierać, nie podpisywać lojalki, nie iść na współpracę. Ktoś chciałby zapomnieć o tym i o tamtym. Aleksander jednak bardzo dokładnie pamięta kto był wierny do końca, a kto wybrał kompromis i zdradził ideały. Dlatego dzisiaj książka „Dysydenci” jest niewygodnym dokumentem epoki. Aleksander nie wybacza konfidentom i tym, którzy w imię takiej czy innej racji współpracowali, kluczyli, a na końcu bali się otwarcie przyznać do swojego błędu. To co przebija z książki Podrabinka to głębokie pragnienie oczyszczenia. Nie po to, by kogoś skrzywdzić, ułomnych osądzić, ale po to, by nie tworzyć fałszywych autorytetów, by ludzie słabi i nieuczciwi nie stanowili wzorca dla kolejnych pokoleń. Radykalny postulat Podrabinka, jeśli nie jest wprost obecny w książce, to widoczny jest w wielu jego publikacjach i dziennikarskich materiałach. Ostatnio w programie „Deja vu”, dla Radia Svoboda, Podrabinek przypomina, że Związek Sowiecki nie został ostatecznie pokonany a komunizm i kolektywistyczny stalinizm ma się świetnie w nowych odsłonach. W Rosji i poza nią….
Polskich wątków w książce „Dysydenci” nie znajdziemy. One pojawią się w życiu Podrabinka później, po opisywanym okresie, tj. od gorbaczowowskiej odwilży. W latach, kiedy powstawała „Solidarność” Aleksander siedział w łagrach Jakucji.
Kiedyś wspomniał mi w prywatnej rozmowie, że w ramach zajęć ideologicznych w łagrach musieli oglądać programy sowieckiej telewizji. W 1982 roku zobaczył relację z procesu polskich działaczy podziemia solidarnościowego, w tym Zbigniewa Romaszewskiego. Od tego czasu jego sympatia dla Polski i ruchu dysydenckiego w naszym kraju stała się ważnym motywem aktywności. Zaprzyjaźnił się zresztą później z małżeństwem Romaszewskich i poprzez nich był wiernym uczestnikiem wielu polskich inicjatyw, konferencji, akcji politycznych i podróży po świecie (na Kubę, do Wietnamu, Laosu, Birmy, na Białoruś…). Zbigniew Romaszewski i inni działacze opozycji demokratycznej w PRL byli znani dysydentom w ZSRS, jeszcze w latach 70-tych.
Z innych polskich śladów, na które warto zwrócić uwagę w książce to opis środowiska młodych socjalistów, z tzw. grupy Fadina, która została rozpracowana przez KGB w 1982 roku. Grupę dotknęły represje, wielu z nich więziono, ale tylko niektórzy zachowali się – wg Podrabinka – godnie i szlachetnie. Grupa Fadina to jest to samo środowisko, które wiosną 1981 roku wystosowało list do polskich robotników, do „Solidarności”. Odpowiedzią na ich list, wydrukowany przez Kornela Morawieckiego w „Biuletynie Dolnośląskim”, było następnie historyczne Posłanie do Narodów Europy Wschodniej z I Zjazdu „Solidarności”.
Nieoczekiwanie w marcu 2006 roku spotkaliśmy się z Aleksandrem w celi nr 21 aresztu na Akrestina w Mińsku. Nie wiedząc o sobie byliśmy razem, nocą z 23 na 24 marca 2006 roku, na Placu Październikowym, kiedy kilkaset osób, głównie białoruska młodzież, demonstrowała kilka mroźnych dni i nocy przeciw sfałszowanym wyborom prezydenckim.
Znalazłem się w jednej celi, z prawdziwym sowieckim zekiem, z bohaterem ruchu dysydenckiego. Sasza był bardzo praktyczny i doświadczony, wiedział jak sobie radzić z wieloma problemami: brakiem światła w dzień, nadmiarem żarówki w nocy, chłodem, kapiącym kranem, intymnością w wieloosobowej celi. Dla Saszy pobyt na Akrestina był w zestawieniu z łagrowym doświadczeniem trochę jak turnus wczasowy. Wyroki były śmieszne – dwa tygodnie. Nie musieliśmy jeść bałandy, bo przynoszono co i rusz z miasta zapasy od przyjaciół (pieredacza). Siedziało nas razem i spało na jednej scenie kilkanaście osób. Ale nie to było najważniejsze. On potrafił stworzyć atmosferę święta wolności. Inicjował aktywne i ciekawe zajęcia. Rozdysponował zadania: były wykłady z historii i filozofii, zajęcia muzyczne i wspólne śpiewanie, uczyliśmy się języka ukraińskiego, rozgrywaliśmy turniej szachów (zrobionych z chleba).
W celi 21 na Akrestina był też z nami dziennikarz Paweł Szeremet, który zginął w tym roku na kijowskiej ulicy, w efekcie wybuchu ładunku w samochodzie. Oddając hołd odwadze i pracowitości Pawła Szeremieta pochylamy głowy z Aleksandrem Podrabinkiem nad ofiarami wojny, w której – nie tylko dla dysydentów w ZSRS – największą stawką są niezmiennie: wolność i sprawiedliwość.
Mariusz Maszkiewicz
Grzmiąca, 7 listopada 2016 roku