(Polski) Ameryka i jej wybory
W zdrowym społeczeństwie wybory polityczne to dzisiaj fundament demokracji. Czy nazwiemy to ideologią? Nie. Ale są tacy wśród nas, którzy próbują nas przekonywać, że USA oparte jest na ideologii. Wszelkiej maści „geopolitycy” krytykując Amerykę dają kopniaka fundamentom naszej cywilizacji opartej na katalogu prostych wartości.
Chciałbym zachęcić – w kontekście tego wyborczego szaleństwa w USA – do przecyztania arcyciekawej książki profesora Zbigniewa Lewickiego „Amerykański system wyborczy” (PISM, Warszawa, 2020).
Praca ta doskonale wpisuje się w obszar polemiki wokół tzw. geopolitycznego dyskursu. Co mam na myśli używając sformułowania „dyskurs geopolityczny”? Otóż rozumiem przez to całą masę spekulacji wokół polityki międzynarodowej i jej uwarunkowań zakładających nieuchronność wojny o supremację. W tym wypadku najczęściej chodzi o zrzucanie winy za całe zło w świecie na USA i wskazywanie efektu jakim jest współzawodnictwo tego mocarstwa z innymi konkurentami. Geopolityki nie uznaję za dyscyplinę nauk politycznych, ani za naukę. To zlepek sloganów i pseudonaukowych wywodów ludzi mało orientujących się zarówno w filozofii jak i w naukach społecznych, których najlepszym sposobem na przykrycie swojej niekompetencji jest zarzucanie słuchaczy lawiną faktów oraz niepowiązanych ze sobą oczywistych i nieoczywistych zdarzeń. Podobnie jak to było z tzw. komunizmem naukowym, który królował na uczelniach ZSRS i dorobił się całej armii akademików, profesorów i doktorów. Wszyscy oni zostali bez pracy po 1991 roku i dlatego musieli znaleźć sobie jakieś podobne zajęcie. W ten sposób niby-naukowcy pokroju Dugina umościli ideologiczne gniazdo dla Putina.
Jako przykład takiej “geopolitycznej” niekompetencji w naukach społecznych podaję ten związany z pojęciem kapitalizm. Autorami tego pojęcia jako zjawiska społeczno-gospodarczego są filozofowie XIX wieku, w tym Karol Marks. Problem polega na tym, że w komunizmie naukowym kapitalizm był przeciwstawiany komunizmowi (w PRL łagodnie nazywanego socjalizmem). Kiedy przyjrzeć się bliżej opozycji „komunizm-kapitalizm” to okaże się, że kapitalizmu nikt nie wymyślał. Powstał dlatego, że taka jest natura człowieka i relacji społecznych, gospodarczych itd. Komunizm natomiast jest/był tworem sztucznym, wypełnionym ideologicznymi fantazmatami. Teorią wszystkiego, gdzie najmniej miejsca jest dla człowieka właśnie.
Zwolennicy postkomunistycznej nauki pod nazwą geopolityka oraz ich rezonatorzy wmawiają ludziom, że amerykański projekt jest do gruntu ideologiczny. I zakłada narzucanie tej ideologii innym (używają pojęcia pax americana, które w porzadku pohitlerowskim ew Europie oznaczał coś zupełnie innego). Akwizytorzy Dugina i Putina przekonują nas, że amerykański model demokracji jest analogiczny z oferowanym kiedyś komunizmem (à rebours).
Tymczasem profesor Lewicki przekonuje, że u źródeł demokracji amerykańskiej stoi prosta ludzka potrzeba sprawiedliwego wyboru i stworzenia systemu organizacji (samoorganizacji) wspólnoty, gdzie każdy głos będzie ważył tak samo. A suma głosów da rezultat w postaci sprawiedliwej reprezentacji. Profesor Lewicki napisał kilka książek dotyczących historii USA i we wszystkich do znudzenia przypomina źródła istnienia tego państwa. To nie był najazd wojsk, inwazja na terytoria zajęte przez tubylców. Coraz większe grupy osadników uciekających z Europy zakładało mikro organizmy państwowe a ewolucja tych mikroorganizmów doprowadziła do powstania po dwóch stuleciach mocarstwa. Czy to dobrze czy to źle? To tak jakby rozstrzygać, czy dobry jest las, albo pustynia. Wszystko zależy od punktu widzenia. Czy to dobrze, że człowiek ma 5 palców u jednej ręki? Przyzwyczailiśmy się od setek tysięcy lat jako homo sapiens, że tak musi być. Dyskutowanie o tym, czy dobrze czy źle nie ma zatem sensu.
Osadnicy w Ameryce Płn. – przypomina profesor Lewicki – spisywali zasady według których chcą żyć na nowej ziemi, zanim zeszli ze swoich łodzi na ląd. I tak powstało „Porozumienie” z Mayflower z 1620 roku. To spis kilku zasad związanych z wyborami urzędników, którzy będą mieli prawo zarządzania sprawami wspólnoty, w osadzie nazwanej później Plymuth. Czy to była Konstytucja ? Z pewnością nie. Ale już analogiczny dokument z 1638 roku spisany przez inną wspólnotę w Connecticut (tzw. „Fundamental Orders”) jest przez historyków prawa uznawany za akt konstytucyjny. Określono tam zasady wybierania urzędników, w tym gubernatorów. Jak zauważa trafnie Lewicki demokracja poprzedziła biurokrację. Przekładając na język „geopolityków” kapitalizm był wcześniej niż komunizm, gdyż w Biblii, kodeksie Hammurabiego, w Talmudzie itd. kwestia stosunków własnościowych, tego co moje, co wspólnoty itp. zajmuje bodaj najwięcej miejsca. Proszę zwrócić uwagę, że do dzisiaj główną osią kodeksu rodzinnego i małżeńskiego są kwestie majątkowe. W tych dokumentach nie pisze się jak należy kochać, tylko czyja jest własność, co się komu należy.
Mówiąc wprost kapitalizm to normalność. Wszystkie inne teorie i systemy to twory sztuczne, nienormalne i w konsekwencji dla człowieka szkodliwe.
Jeżeli w polemicznym zapale ktoś twierdzi, że Ameryka chce narzucić swój sposób funkcjonowania społeczeństwa, relacji politycznych itp., to tak jakby powiedzieć, że oczekujesz od innych członków wspólnoty (państwowej, narodowej, rodzinnej), że nie będą Ci pomagać chronić Twojej własności.
Korzenie demokracji nie są rezultatem wymyślonych zasad przez filozofów i poetów (nota bene słusznie już Platon kazał ich wyrzucić) – to część natury człowieka żyjącego w zbiorowości. Chciałoby się dodać – część – tej lepszej natury człowieka. Bo dzieje ludzkości pokazują, że zamiast sprawiedliwych reguł wyboru, niezależnie od tradycji monarchistycznych, dominowały przemoc i anarchia. Opozycja pojęć natura i kultura w tym konkretnym przypadku, to historia zmagania się wspólnot państwowych i narodowych z niesprawiedliwością, narzucaną wolą i podbojem kulturowym, gospodarczym, militarnym.
Historia systemu wyborów w USA to również dzieje porażek i dramatów. Odstępstwa od umów zawartych w konstytucjach wspólnot osadniczych doczekały się opisów. I nie są to bajki dla dzieci na dobranoc. Zbrodnie, przekupstwa, oszustwa – to także nieodłączna część historii Ameryki.
Przyjęło się uważać, że system wyborczy w USA jest bardzo skomplikowany. Co mogę z całą pewnością powiedzieć po przeczytaniu książki prof. Lewickiego to, że nadal nie jestem pewien czy dobrze rozumiem, dlaczego o rezultatach bezpośrednich wyborów prezydenckich decydują głosy elektorów. Jedynym wytłumaczeniem tego skomplikowanego procesu jest fakt, że wyborcy oddają głos “hurtem”. Jeżeli dycydujesz się oddać głos na jakiegoś kandydata z Twojego najbliższego otoczenia (gminy, powiatu, stanu….) to oddajesz głoś na wszystkich tyhc, którzy za nim (albo przed nim) stoją. Dla uzupełnienia trzeba dodać, że wybory dotyczą również urzędników systemu bezpieczeństwa i sprawiedliwości. Taka jest tradycja. Owszem, niezbyt długa i niezbyt powszechna. Ale jej najwazniejszą zaletą jest to, że sami Amerykanie (obywatele USA) ustalają te reguły gry od ponad trzystu lat.
Polecam rozdziały książki Lewickiego dotyczące systemu partyjnego, sposobu finansowania zarówno partii jak i kampanii wyborczych. Rozdział o wyborach prezydenckich będzie szczególnie pomocny do zrozumienia tego co się stanie za kilka dni i jakie będą losy polityczne i gospdarcze USA.
Kandydata w wyborach prezydenckich najpierw wysuwają/wspierają tzw. doły partyjne na spotkaniach bezpośrednich. U Republikanów przeprowadza się bezpośrednie głosowania na przedstawicieli do konwencji wyborczych, którzy z kolei dalej decydują o tym kto będzie przedstawicielem w najwazniejszych wyborach (primary). U Demokratów system jest bardziej skomplikowany. Czytamy u prof. Lewickiego:
Zarejestrowani zwolennicy tej partii mogą wziąć udział w spotkaniu zwanym “caucus” w jednym z ponad 1700 obwodów wyborczych. W trakcie spotkania mają możliwość przekonywania pozostałych uczestników do wybranego przez siebie kandydat. Po takich wystąpieniach sympatycy poszczególnych polityków zbierają się w grupach w różnych częściach pomieszczenia, w którym odbywa się caucus. Jeżeli obwód wyznacza jednego delegata, uprawnienie to przypada największej grupie, jeżeli natomiast na obwód przypada więcej miejsc, do klejnej tury przechodzą grupy, które uzyskały wymaganą liczebność (….) Wielu politologów chwali system caucus jako przejaw prawdziwej demokracji oddolnej. Trudno jednak nie zauważyć, że w takich spotkaniach bierze udział tylko kilka procent zwolenników danej partii. Gros pozostałych uważa, że wielogodzinne narady są nieefektywnym sposobem podjemowania decyzji politycznych, tym bardziej że podjęte postanowienia mają tylko pośrednie przełożenie na wynik stanowy. Wyrazem tych wątpliwości jest fakt, że o ile na początku lat 70. XX wieku trzy czwarte stanów stosowało procedurę “caucus”, a tylko kilkanaście opowiadało się za prawyborami w formie “primary”, o tyle obecnie proporcja ta uległa odwróceniu (ss. 86-87).
Konsekwencją wyboru kandydatata na prezydenta na szczeblu lokalnym jest udział w konwencji nominacyjnej. Na ogół takie konwencje odbywają się w miesiącu lipcu, w roku wyborczym. Konwencja nominacyjna i następująca po niej kampania wyborcza to odrębna historia, proces ilustrujący historię i współczesność Ameryki.
To jednak co wzbudza największe kontrowersje i jest ewenementem na skalę światową to tzw. Kolegium Elektorów:
Twórcy Konstytucji nie od razu zdecydowali się na takie rozwiązanie. W głosowaniu 2 czerwca 1787 roku wyraxnie zwyciężyła koncepcja, by prezydenta wybierał kongres, ale w trakcie późniejszych obrad uznano, że pogwałciłoby to zasadę rozdziału władz. Z drugiej strony, zebrani w Filadelfii ojcowie założyciele Stanów Zjednoczonych pochodzili z elity intelektualnej czy finansowej Ameryki i nie chcieli pozostawiać tak ważnej decyzji w rękach zwykłych obywateli, uznając ich za niewystarczająco zorientowanych w kwestiach politycznych. Ostatecznie 6 września, w pewnym pośpiechu wynikającym z koniecnzości zakończenia prac nad projektem Konstytucji, bez entuzjazmu przyjęto kompromisową koncepcję dwustopniowego wyboru prezydenta przez elektorów. (s. 123)
Elektorów zaś wybiera się w poszczególnych stanach w liczbie przedstawicieli wyznaczanych przez każdy ze stanów. Przypomnijmy, że izba niższa to 435 posłów (reprezentantów) zaś Senat to liczba 100, plus 3 przedstawicieli DC (Waszyngton jako stolica, zwany District Columbia). Zatem ostateczne zatwierdzenie wyboru Prezydenta zależy od tzw. zwykłej większości czyli 270 parlamentarzystów.
Zbliżające się wybory 5 listopada przniosą nam cała masę interesujących zdarzeń. Ich waga jednak będzie miała znaczenie nie tylko dla samych Amerykanów.