HomeBlogBlog - rozmaitości(Polski) Impresje Jerozolimskie

Sorry, this entry is only available in Polish. For the sake of viewer convenience, the content is shown below in the alternative language. You may click the link to switch the active language.

jero

W czasach chaosu i pomieszania pojęć oraz erozji aksjomatów naszej cywilizacji jedyne na co mnie stać to próba powrotu do źródeł. Zachęcali mnie do takiego wyboru moi krakowscy profesorowie – Tischner, Pawluczuk, Wierciński, Życiński, Tarnowski…. Jak nie znajdujesz oparcia i czujesz w głowie zamęt – wróć do źródeł. Przeczytaj na nowo, przemyśl jeszcze raz.
Wybrałem się na tydzień do Ziemi Świętej. Dzisiaj Izrael i Palestyna – miejsce napiętnowane pomieszaniem kultur i cywilizacji. Punkt odniesienia dla całej europejskiej tradycji. Zanurzam się w Jerozolimę – głównie tą chrześcijańską. Próbuję zrozumieć na czym polega fenomen tego miejsca.  Staję przed murami Jerozolimy i zatrzymuję się na kilka dni.
Ważną częścią starego miasta, gdzie miesza się tłum turystów, pielgrzymów, Żydów zmierzających do ściany płaczu oraz muzułmańskich handlarzy jest Brama Damasceńska.  To część historycznych murów, jedna z kilku ważnych bram starożytnej Jerozolimy skąd uliczkami przepełnionymi gwarem i handlowym zgiełkiem turyści-pielgrzymi (tacy jak ja dzisiaj) szukają miejsc związanych z historią Jezusa, jego drogą krzyżową, śmiercią i zmartwychwstaniem. Stąd także prosta droga do ściany płaczu, resztek świątyni, pod którą Żydzi z całego świata opłakują utratę centrum swojej tożsamości religijnej, narodowej i politycznej. Stoję przy bramie Damasceńskiej i obserwuję poruszające się nerwowo patrole izraelskiego wojska. W powietrzu wisi jakiś rodzaj niepokoju, każdy głośniejszy okrzyk handlarza, ryk silnika motocykli, arabskie nawoływanie się w tłumie podrywa wzrok i wzmacnia czujność. Jestem tu pierwszy raz, dlatego nie wiem, czy to część takiej jerozolimskiej rzeczywistości czy też efekt aktualnego konfliktu zbrojnego, który postawił państwo Izrael w stan pełnej gotowości. Agresja Hamasu i porwanie obywateli Izraela do Strefy Gazy to tylko część wojny z Palestyną, która przecież nie trwa od października 2023 roku.
Zbliża się wieczór, jest 1 marca. Wracam do Domu Polskiego, który znajduje się w odległości kilkuset metrów od bramy Damasceńskiej. W tym schronisku polskich pielgrzymów, wybudowanym przez polskich żołnierzy stacjonujących w Palestynie w okresie II wojny światowej, od początku gospodarzą siostry elżbietanki. Kiedy kupowały tę działkę, na polecenie Prymasa Hlonda, w latach 30-tych XX wieku, ta część Jerozolimy była niemal pusta. Pola i rozrzucone gdzieniegdzie domki. Dzisiaj jest to część żydowska zamieszkała przez biedniejszą część społeczeństwa. Większość mieszkańców w biednych blokach, kamieniczkach, to ortodoksyjni Żydzi, którzy nic a nic nie zmienili stylu życia jaki znamy z polskich kresowych Sztetl sprzed wojny. Duże rodziny, gromady dzieci, mężczyźni w chałatach, w futrzanych okrągłych czapach zwanych sztrajmł, z frędzlami lub cilit zwisającymi spod wierzchnich ubrań. W piątkowy wieczór, kiedy zaczyna się szabat, atmosfera przypomina zaginione dzielnice wielu polskich miast. Siostry elżbietanki nie mają tu jednak lekkiego życia. Bywa, że dzieciaki w jarmułkach i z pejsami zachowują się agresywnie, plują na zakonnice, a nawet rzucają kamieniami. Po takim incydencie ponad rok temu miejscowa gmina skierowała do Domu Polskiego list z przeprosinami i zapewnieniami, że Rada Rabinacka potępia takie zachowanie młodzieży i podejmie wszelkie możliwe kroki aby wychowywać młodzież w duchu szacunku dla innych wyznań i innej kultury.
Pod Bramą Damasceńską jednak nerwowo. Kiedy wieczorem słyszę jakiś wybuch – może to spadł ładunek z rozładowanego samochodu, a może jakaś butla z gazem – upewnia mnie, że te konflikty nieustannie wiszą nad świętym miastem i są jego przekleństwem.

W Betlejem z kolei, gdzie duża część palestyńskiej społeczności to chrześcijanie konflikt idzie w poprzek. Na placu przed bazyliką Narodzenia arabscy gospodarze wyrywają sobie każdego turystę. Sklepikarze palestyńscy pogardzają muzułmańskimi rodakami, którzy czerpią korzyści z chrześcijańskiego pielgrzymowania. Taksówkarze i drobni handlarze dosłownie biją się o każdego turystę, obcokrajowca. Widać na około biedę i posuchę, gdyż trwająca wojna z Hamasem wypłoszyła gości. Jestem jednym z nielicznych i przy pierwszym zetknięciu z taksówkarzem, który podwozi mnie z przejścia granicznego między Izraelem a Autonomią (na oko 15 minut drogi), wyznaje mi wszystkie swoje problemy i potrzeby: głodne dzieci, narzekającą żonę, braci nie mogących znaleźć pracy, emigrującą młodzież itd. Kiedy wysadza mnie pod bazyliką płacę kilka razy więcej niż trzeba i jak najszybciej uciekam przed szturmem próśb i propozycji.
Kiedy wyjdzie się z Bazyliki Narodzenia podobnie jak w Częstoochowie trafia się na rząd sklepików z dewocjonaliami. Właścicielem jednego z nich jest Roni, Palestyńczyk – chrześcijanin znany w Polsce i opisany przyjaciel polskich turystów.  Jest także piosenkarzem, chwali się swoimi płytami. Od lat jego rodzina prowadzi kram z dewocjonaliami. Na oknach, w witrynie polskie akcenty i wspólne zdjęcia z polskimi gośćmi – z prezydentem Dudą, biskupami. Roni świetnie mówi po polsku i od lat pielgrzymi z Polski zasilają jego biznes kupując sprawdzone i jakościowe różańce, medaliki, magnesiki, drobną biżuterię i drewniane krzyżyki. Roni chwali się, że śpiewał po polsku z Eleni i występował przed papieżem Franciszkiem. Chwali się wywiadami do polskich pism katolickich.
Wracamy autobusem pełnym dziewcząt okutanych w chusty i z arabskimi książkami w dłoniach. Ponoć wracają z betlejemskiego uniwersytetu (kształcenie bezpłatne) do Jerozolimy, gdzie mieszkają. Na punkcie granicznym szczegółowa kontrola dokumentów. Trzeba wyjść z autobusu i przejść kilkadziesiąt metrów w kolejce do izraelskich rówieśniczek palestyńskich dziewcząt z autobusu. Z tą różnicą, że te pierwsze są w mundurach, z długą bronią i wyrazem nieufności w oczach. Wieloletnia praktyka wskazuje, że przypadki zamachów bombowych są czasem także udziałem niewinnie wyglądających palestyńskich dziewcząt.
W autobusie – po przejechaniu kilku kilometrów – znowu nerwowa atmosfera. Do jednego z polskich turystów, który wyciągnął termos z herbatą, żeby napić się w trakcie zbyt długiej jazdy, podchodzi gwałtownie kierowca autobusu. Zatrzymał pojazd i krzyczy, że jest Ramadan i nie wolno dawać gorszącego przykładu innym. Napięcie rośnie.
A jestem tu tylko na chwilkę, zaraz wrócę do Polski i wpadnę w błogi spokój między nawalającymi się kibolami z PiS i PO.
Następnego dnia podróż do Galilei. Aby dotrzeć nad jezioro galilejskie i historycznych miejsc związanych z apostołami oraz nauczaniem Chrystusa należy przejechać przez Autonomię Palestyńską. Szeroka droga z Jerozolimy zwęża się na pustyni, aby przejść w mniej wygodną dwupasmówkę w okolicach Jerycho. W mieście tym zamieszkałym w większości przez społeczność arabską od razu rzuca się w oczy gospodarczy niedorozwój, bieda. Wałęsające się bezdomne psy, słabo rozwinięta infrastruktura miejska. Potem tylko po obu stornach drogi pustynne krajobrazy i stada owiec wypasanych przez ubogich pasterzy. Z prawej strony w oddali majaczą góry Jordanii a w dolinie rzeka Jordan. Przy wyjeździe z Autonomii w okolicach Sde Trumot, gdzie przechodzimy kontrolę graniczną i wracamy na teren kontrolowany przez Izrael zmienia się gwałtownie krajobraz. Od razu też widać różnicę w zagospodarowaniu terenów. System nawadniający pozwala na nieużytkach uprawiać drzewa kokosowe, bananowce, awokado, pomarańcze, cytryny, mandarynki. Są też rozległe uprawy warzyw w namiotach foliowych. To też luksus w tym pustynnym krajobrazie. Im bliżej jeziora Galilejskiego i miasta Tyberiada tym bardziej krajobraz przypomina żyzne i zagospodarowane europejskie tereny rolnicze.  Skok cywilizacyjny dostrzegalny gołym okiem.
Kiedy koło Nazaret mijamy jeden z kibuców zakonnica prowadząca samochód opowiada, że rosyjskojęzyczni Żydzi mają tu hodowle świń. Kiedyś wtargnęła do nich grupa prawowiernych Rabinów i zażądała likwidacji tuczarni, gdyż nieczyste zwierzęta kalają świętą izraelską ziemię. Ludzie z byłego ZSRS są elastyczni i pomysłowi. Wysłuchali Rabinów, pokiwali głowami zgodnie i w ciągu kilku dni zbudowali drewniane podesty na których dalej hodują świnie, nie przejmując się tymi, którzy nie jedzą niekoszernego mięsa.  A popyt na wieprzowinę w Izraelu jest duży – ku zdziwieniu takich turystów jak ja.
Pod ścianą płaczu w Jerozolimie – czyli pod fragmentem muru oporowego historycznej świątyni Salomona – wierni Żydzi opłakują utratę nie tylko przybytku Boga Jahwe, ale fakt, że ich miejsce zajmują dwa ogromne meczety, które stanowią – jak niezagojona rana – czułe miejsce i źródło niewygasłej wrogości i bólu.
Kilka miesięcy temu w Jerozolimie miała miejsce uliczna bitwa na kije bejsbolowe i pięści między prawowiernymi Żydami a mężczyznami – lojalnymi obywatelami Izraela, którzy muszą obowiązkowo służyć w armii i nadstawiać głowę w bieżącym konflikcie zbrojnym. Podczas, gdy ubrani w tradycyjne czarne chałaty wyznawcy Jahwe nie uznają państwowości politycznej swojej Świętej Ojczyzny, odmawiają służby w armii i są agresywni w demonstracjach przeciw rządowi, broniąc – paradoksalnie – Palestyńczyków.
Z lotniska imieniem Ben Guriona (pierwszego premiera Izraela urodzonego i wychowanego w Płońsku oraz w Warszawie) wracam do Polski.
Naprawdę żyjemy w najlepszym miejscu na ziemi.

Comments are closed.